czwartek, 15 października 2015

Rozdział VIII

XII. Luty 1980, Londyn

- Lily! Lily, poczekaj! LILY!
Hugh dogonił ją, łapiąc w pasie i przyciągnął do siebie. Wtuliła twarz w jego pierś pozwalając by łzy swobodnie popłynęły po jej policzkach. Hugh zamarł, zaskoczony tym gestem. Nigdy dotąd nie widział, by Lily nie płakała. Lily nie płakała.
- Co się stało? – zapytał troskliwie, głaszcząc ją po głowie. – Chodź, nie tutaj…
Złapał ją pod kolanami i bez trudu podniósł. \
- Już dobrze, nikogo tu nie ma – wyszeptał łagodnie, sadząc ją na łóżku. Lily otarła szybko oczy, próbując się uspokoić. Bezskutecznie. – Lily, co się dzieje?
- Jestem… Jestem w ciąży.
Podniosła zaczerwienione oczy i spojrzała na niego, próbując otrzeć twarz.
- Co…?
- Wtedy, po weselu… Jestem w ciąży.
To zabawne, że wtedy kiedy wydaje się nam, że odzyskujemy kontrolę nad własnym życiem, wszystko ponownie się komplikowało. Lily odzyskiwała spokój – po raz pierwszy od czasu szkoły, zaczynała się czuć naprawdę szczęśliwa.
Hugh przysiadł. Spojrzał na nią oszołomiony i zamrugał szybko kilka razy. A potem odezwał się zachrypniętym głosem.
- Potrzebujesz pomocy.
- Co…?
- Potrzebujesz pomocy. Nie dasz sobie sama rady.
- Nie! Nie, nie zgadzam się – potrząsnęła głową, zrywając się na równe nogi. Przestała płakać, nadal jednak dłonie drżały jej nienaturalnie i czuła, że lada moment upadnie. Przytrzymała się biurka i powtórzyła. – Nie ma mowy, nie masz z tym nic wspólnego.
- Nie masz do kogo iść! – powiedział, zamachnąwszy się rękami.- Jesteś sama!
- To nie twoja sprawa! Posłuchaj – dodała stanowczo, widząc jak otwiera usta. – Doceniam to, że chcesz mi pomóc, ale…  Nie masz pojęcia, w co się pakujesz!
- Ty też.
- Nie – powtórzyła, kręcąc głową. – Nie, po za tym… Nie jestem sama, są rodzice.. Jest James.
- Uważasz, że po tym wszystkim ci pomoże? Lily – podszedł do niej szybko.-  Nie dasz sobie sama rady.
- Nie zrzucę tego na ciebie – powtórzyła stanowczo. – Muszę… Muszę z nim porozmawiać. Muszę… Musi wiedzieć.
- Nie wydaje ci się, że dotąd wystarczająco skomplikowałaś mu życie? – spytał ostro, a Lily poczuła, jakby właśnie wbij jej nóż w plecy. – Odpuść mu chociaż to.
- Nie… To nie jest twoja sprawa. – powiedziała szorstko, unikając jego spojrzenia. – Nie masz prawa… Nikt ci nie dał prawda, by to osądzać, by… żeby osądzać to, co zrobię. Dziękuję, że zaoferowałeś pomóc, ale nie mogę jej przyjąć.
Zapadła krótka cisza. Lily wyminęła Hugh i usiadła na brzegu łóżka, nagle nienaturalnie spokojna. Czuła, że się jej przygląda. A potem usłyszała kroki i lóżko ugięło się pod nią gdy usiadł obok.
- Co zamierzasz, jeśli nie zechce ci pomóc? – spytał nienaturalnie spokojnie. Lily nic nie powiedziała. – Nie chcesz chyba… Byłaś już u lekarza?
Kiwnęła krótko głową pewna, że ją obserwuje.
- Który to tydzień?
- Około dwunastego – wyszeptała.
- Już czuje – powiedział dużo głośniej, niż to było potrzebne. Lily zacisnęła ręce w pięści. – Zaczyna…
- Wiem, nie musisz mi tego wykładać – przerwała mu ostro.
- Jeśli… Masz niewiele czasu… Naprawdę o tym myślisz? – spytał z niedowierzaniem. – Naprawdę byłabyś gotowa…
- Nie wiem… Jeśli nie będę mieć wyboru…
- Masz wybór – przerwał jej ostro, wstając. Spojrzała na niego prosząco. – Nie rób czegoś, czego będziesz potem żałowała.
- Staram się, Hugh…

Lało jak z cebra. James przeklinał los za taką pogodę i jednocześnie był wdzięczny, że akurat dziś nie musi iść do pracy i będzie mieć dom tylko dla siebie. Bo inni tego szczęścia nie mieli i z pochmurnymi minami wychodzili kolejno z domu, opatuleni po sam nos ciepłymi ubraniami z parasolami pod pachą.
Jak na połowę lutego pogoda była naprawdę beznadziejna.
- Błazen – wymamrotał Syriusz, kiedy James odprawił mu pożegnalną scenkę, w której wcielił się w rolę zrozpaczonej niewiasty żegnającej ukochanego wyruszającego na front. Dla lepszego efektu postarał się nawet o rekwizyty – wcisnął na głowę letni kapelusz Allie, w dłoni trzymał chusteczkę higieniczną a szlafrok posłużył mu za suknię – Zapamiętam ci to.
James zaśmiał się z uciechą i wypchnął go za drzwi, zamykając je na wszystkie spusty, odprowadzany gniewnym mamrotaniem przyjaciela.
- Za grosz wdzięczności – powiedział, zdejmując kapelusz z głowy i ciskając nim na szafkę – A ja się tak staram…
Podrygując wesoło zwrócił swoje kroki do salonu i rzucił się z westchnieniem na sofę. Miał silne postanowienie oddać się pełnemu, błogiemu lenistwu. Nie zdążył jednak się wygodnie ułożyć, kiedy zabrzmiał dzwonek do drzwi. Przez chwilę nasłuchiwał, mając nadzieję, że intruz sobie pójdzie, ale dzwonek nie przestawał dzwonić.
Podniósł się leniwie i powoli ruszył z powrotem do przedpokoju, po drodze zrzucając puchaty szlafrok i wciągając przez głowę podkoszulek, który leżał złożony ze świeżym praniem. Sądząc po tym jak na nim wisiał, nie był jego własnością.
- Nie dadzą człowiekowi nic nie robić w spokoju – mamrotał pod nosem. Ot tak, dla zasady, bo prawdę mówiąc nie był wcale zmęczony.
Otworzył drzwi a jego dobry humor natychmiast wyparował, kiedy napotkał spojrzenie zielonych oczu, wpatrujących się w niego intensywnie.
- Allie nie ma – powiedział chłodno do Lily – Jest w pracy.
- Wiem – odpowiedziała cicho, mrugając intensywnie kiedy kropelki wody spłynęły jej po czole do oczu. Była przemoknięta do suchej nitki, rude włosy, zwykle pięknie pofalowane i opadające ciężko na ramiona, przylepiły się do skóry jej głowy – Przyszłam do ciebie.
Zacisnął usta w cienką linię i nie wiedzieć czego przepuścił ją do środka. Weszła, wbijając oczy w podłogę.
- Dam ci coś do wysuszenia – mruknął od niechcenia, wskazując drzwi od łazienki – Ręczniki wiszą na drzwiach.
- Wolałabym… - zaczęła, ale nie słuchał jej, znikając za drzwiami pokoju. Wyciągnął z szafki starą koszulkę i luźne spodnie i bez słowa zaniósł do łazienki, gdzie suszyła włosy – Dziękuję.
Nie odpowiedział. Oparł się plecami o futrynę i przez chwilę przyglądał się jej milcząc. Ostatni raz widział ją w grudniu – wolał nie wracać pamięcią do tego co się wtedy wydarzyło i do tej pory było to dość proste. Jednak teraz z jakiegoś powodu tu była a James nie mógł pozbyć się wrażenia, że wyglądała na dużo bardziej zmęczoną i strudzoną niż wtedy.
- Czego chcesz? – zapytał, kiedy złapała suche włosy gumką i związała niedbale na czubku głowy. Odłożyła ręcznik, ale nie sięgnęła po suche ubrania, zamiast tego zaczęła je powoli ruszyć różdżką. James uważał to za głupotę – o wiele szybciej by to zrobiła, gdyby wsiały na wieszaku.
- Jestem w ciąży.
Powiedziała to cicho, ledwie niedosłyszalnie, nie patrząc w jego stronę. Ot tak, tylko tyle. James zamrugał oszołomiony a potem, nim zdołał się powstrzymać zadał najbardziej absurdalne pytanie, jakie wpadło mu do głowy.
- Z kim?
Wzdrygnęła się, jakby wymierzył jej policzek jednak milczała. Jamesowi wystarczyło to za odpowiedź.
- Na jakiej podstawie mam ci wierzyć? – spytał okrutnie. Lily zacisnęła mocno usta w cienką linię. Wydawało mu się, że nic nie powie. Mylił się, kiedy się odezwała mówiła spokojnie, cicho.
- Nie musisz mi wierzyć. Niczego od ciebie nie chcę – spojrzała na niego przez chwilę z odbicia lustra.
- Co zrobisz? – zapytał obojętnie. Zabawne, miał wrażenie, że rozmawiają o kłopotliwym sprzęcie a nie o tym, że spodziewała się dziecka. Lily spojrzała na niego przez ramię i to mu wystarczyło za odpowiedź. Żołądek ścisnął mu się boleśnie – W takim razie po cholerę tu przyszłaś?
- Wszystko wychodzi na jaw – wymamrotała – Nie chcę, żebyś miał pretensje, że ci nie powiedziałam i nie miałeś na to wpływu.
- Nie musiałaś się fatygować – oznajmił jej chłodno – Przecież podjęłaś decyzję.
Prychnęła ze złością i odwróciła się do niego. Stali twarzą w twarz, mierząc się surowym spojrzeniem.
- Masz inny pomysł? – spytała ze złością – W takim razie… Wiesz co, masz rację, niepotrzebnie tu przyszłam – mruknęła w końcu – Ta rozmowa naprawdę nie ma sensu. Powinieneś wiedzieć, więc wiesz, zrób sobie z tą widzą co chcesz.
- Mam cię przekonywać? – spytał, kiedy go wyminęła. Słyszał, że stanęła ale nawet nie odwrócił się, żeby na nią spojrzeć. Wcale nie był pewny, co dokładnie CHCE zrobić, nie mówiąc o tym, co powinien.
- Po co? Przecież też tego nie chcesz – James spojrzał na Lily. Stała bokiem, posyłając mu pobłażliwy uśmiech. Przez moment chciał zareagować na przekór jej, żeby udowodnić, że nic o nim wie. Jednak wiedziała więcej niż mu się nie zdawało, a gdy pozostał w bezruchu, odwróciła się i wyszła, kręcąc tylko głową.
 – Kurwa mać!

Sama nie wiedziała, po co tam poszła. Wyszło dużo gorzej, niż się spodziewała. Wszystko, co mogło iść nie tak, poszło nie tak. A nawet i gorzej.
Było w sytuacji bez wyjścia. Tak naprawdę, usunięcie ciąży było ostatnim, czego chciała. Zawsze brzydziła się dziewczynami, które wpadały i pozbywały się problemu. Wychowano ją zupełnie inaczej i nigdy nie sądziła, że może kiedyś być w takiej sytuacji.
Jednak prawda była taka, a rozmowa z Jamesem tylko ją w tym utwierdziła, że Lily nie widziała innego wyjścia. Spodziewała się reakcji w domu – gdyby tylko przyznała się do nieślubnego dziecka, które nie miało ojca… Równie dobrze od razu mogła spakować walizki i darować sobie całą rozmowę. Miała wprawdzie alternatywę – mogła urodzić i oddać, była jednak pewna, że nie zdoła się na to zdobyć. A sama nie miała szans na to, by udało jej się wychować dziecko.

Obudził się gwałtownie i usiadł szybko na łóżku oszołomiony. Kropelki potu spływały mu po czole a serce biło jak oszalałe. Śniły mu się dzieci. Nie pamiętał dokładnie skąd się wzięły, kogo były ale płacz, wysoki i rozdzierający cały czas brzmiał w głowie.
James potrzebował chwili żeby zdać sobie sprawę, że to nie jego głowa. Krzyki dochodziły z salonu.
Zerwał się na równe nogi nie do końca pewny, czy chce wiedzieć skąd w jego salonie jest dziecko.
Otworzył drzwi, ślizgając się na podłodze wpadł do pokoju i zamarł.
Allie kołysała w ramionach nie liczące więcej niż miesiąc maleństwo, obserwowana przez przerażonego Remusa i zaskoczonego Syriusza.
- Co do…? – zaczął James, patrząc kolejno po współlokatorach.
- Przepraszam, jeśli cię obudził, mój brat nie miał go z kim zostawić – powiedziała Allie – I gdyby ktoś był ciszej, jeszcze byś spał – dodała, rzucając oburzone spojrzenie Syriuszowi, który naburmuszył się.
- Mogłaś uprzedzić, to była naturalna reakcja…
- Wrzasnąłeś jak jakby cię chciał zabić! – wytknęła mu. Remus zachichotał.
- Pewnie się wystraszył, że to owoc jednej z jego przygód…
- Trzepnę cię kiedyś – oznajmił obojętnie Syriusz.
James, nieco uspokojony, spojrzał przez ramię Allie niemowlę, które powoli się uspokajało.
- Więc… to twój słynny chrześniak, tak? – przypomniał sobie James, siadając obok Remusa.
- Mikey– powiedziała z czułością Allie, patrząc na niemowlaka – Właściwie to Michael, ale za plecami rodziców wszyscy mówią na niego Mikey… John nie pozwala go tak nazywać, ale przecież Michael brzmi tak poważnie, prawda, Mikey?
James posłał Remusowi współczujące spojrzenie. Allie uśmiechając się do chłopczyka, pochyliła się, chcąc położyć go do wózka. Nie spodobało mu się i zaczął ponownie drzeć się w niebogłosy, jednak przestał gdy znów oddaliła się od wózka.
- Tak to sobie wymyśliłeś? Ja muszę do łazienki… Weźcie go – rzuciła. Zerwali się równocześnie.
- W zasadzie przypomniałem sobie, że muszę być dziś wcześniej w biurze, bardzo mi przykro kochanie, ale musisz dać sobie radę sama, oni ci pomogą – powiedział Remus i czmychnął z pokoju. Za jego śladem podążył Syriusz.
- Wydaje mi się, że żelazko świszczy, lepiej je wyłączę…
- Tchórze! I tak was to nie ominie… James, błagam pomóż mi – jęknęła Allie, zwracając się do Pottera któremu prawie udało się uciec – Nie zostawiaj mnie jak ci dwaj TCHÓŻLIWI, NĘDZNI MAZGAJE! – zawołała trochę głośniej, żeby mogli ją usłyszeć.
- To zły pomysł…
- Nie chrzań, to tylko dwumiesięczne niemowlę, nic ci nie zrobi… Polulaj go chwilę ja zaraz wrócę – ruszyła w jego stronę, jednak nim udało jej się go dogonić, uciekł gdzie pieprz rośnie. Przeklęła pod nosem i podążyła do sypialni mając nadzieję zastać tam jeszcze Remusa. Zastała.

Pół godziny później, po Jamesie i Syriuszu nie było śladu. Remus został, zmuszony przez Allie i chodził nerwowo po pokoju, kołysząc niespokojnego Mikeya. Allie przygotowywała mu mleko, kiedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
- To Lily – wyjaśniła krótko – Miałyśmy się spotkać w mieście, ale…
Wyszła, zostawiając ich samych, odprowadzana przerażonym spojrzeniem Remusa.
- Cześć – powitała radośnie Lily, rzucając się jej na szyję – Przepraszam cię, ale John wrobił mnie w niańkę a w taką pogodę nie zabiorę dziecka na spacer…
- Rozumiem… Jesteś sama? – spytała Lily, rozglądając się dookoła niespokojnie.
- Jest tylko Remus. Niestety, nie wiem czy wszyscy tak mają, ale moi współlokatorzy panicznie boją się dzieci – zaśmiała się Allie, kiedy Lily powoli zaczęła rozpinać kurtkę – Uciekali jakby miał ich pożreć…
- To chyba przypadłość gatunku – powiedziała cicho Lily i poszła za przyjaciółką do salonu.
- No ale żeby… - urwała, kiedy otworzyły drzwi. Remus. – Oto mój tchórzliwy mąż.
- Dzieci mnie lubią – stwierdził urażony Lupin. – A teraz weź go, bo jestem już spóźniony.
- Tchórz – zawołała Allie, kiedy Remus w pośpiech opuścił mieszkanie. – Weźmiesz go? Odgrzewam mu mleko…
- Nie wiem, czy to dobry pomysł… - wymamrotała Lily, patrząc na trzymane przez Allie niemowlę. Dziewczyna westchnęła zirytowana.
- Nie mów, że też się boisz dzieci.
- Nie… Nie boję, daj – powiedziała cicho, a Allie podała jej chłopca. – Jest śliczny.
- Podobny do mamy – oznajmiła łagodnie Allie. – Ale charakterny po tacie… Lubi cię. – dodała po chwili, odwracając się do przyjaciółki. – Zwykle płacze, gdy ktoś bierze go pierwszy raz na ręce.
Lily spojrzała na niemowlę w swoich ramionach. Chłopiec wpatrywał w nią swoje wielkie, niebieskie oczy zupełnie jakby wiedział.
- No dobra, gotowe.

Dwadzieścia minut później Mikey spał smacznie w wózeczku z pełnym brzuchem i suchą pieluchą.
- Wiem, że jest uroczy kiedy śpisz, ale zdawało mi się, że chciałaś rozmawiać – zagadnęła Allie rozbawionym tonem przyglądając się Lily, która nie odrywała od chłopca wzroku. – Lily?
- Co? Ach, tak przepraszam…
Uśmiechnęła się krzywo i by zając czymś drżące ręce, sięgnęła do kubka z herbatą. Allie pokręciła rozbawiona głową.
- Macierzyństwo cię woła – oznajmiła w końcu, kiedy Lily nie kwapiła się, by zacząć temat. – Zrób coś z tym.
- Co?
- No wiesz, to trochę potrwa – zaśmiała się Allie, a Lily spłonęła rumieńcem. – Znalezienie faceta, długi i nudny okres randkowania, zaręczyny, ślub…  To nie takie proste.
- Zdziwiłabyś się, jak proste… - wymotała Lily, wpatrując się w swój kubek. Allie spojrzała na nią pytająco. – Jestem w ciąży.
Zapadła krótka cisza, a potem Allie roześmiała się.
- Świetny żart, naprawdę… Boże, ty mówisz poważnie – jęknęła, widząc minę przyjaciółki. – Ale… Jak?
- To nie ważne… Uwierz, nie ważne.
- A… A ojciec? Wie?
- Wie – powiedziała krótko Lily. Allie nie było potrzeba więcej słów, żeby domyślić się reszty. Przeklęła pod nosem. – To nie tak, to bardziej skomplikowane.
- Nie, to nie jest skomplikowane. Nie wpadłaś sama, do tego zawsze było i będzie potrzeba dwojga! I jego zakichanym obowiązkiem…
- Nie chcę jego pomocy – przerwała jej szorstko Lily.
- Sama nie dasz sobie rady!
- Nie będę pierwszą samotną matką na świecie – mruknęła rudowłosa. Allie prychnęła ostentacyjnie.
- Nie masz pojęcia, co się porywasz… Ale zamierzasz urodzić, tak?
Kiwnęła krótko głową.
- Myślałam… Ale nie dam rady. Nie mogę. Potem…. W trakcie zobaczę, co dalej.
- To czyste szaleństwo… Czekaj, a co z Hugh? Chyba nie… - zaczęła, ale Lily szybko zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie jesteśmy i nie byliśmy razem… W żaden sposób. Ale chce pomóc – dodała po chwili.
- Miło z jego strony… Co… Co teraz  zrobisz?
- Chyba powiem rodzicom… Mam opłacony akademik do końca semestru, a potem...
- No, ale czekaj… - przerwała jej szybko Allie. – Mówiłaś, że rodzice cieszą, że Petunia…
- Petunia ma męża – wyjaśniła szybko Lily. – Ja jestem sama. Nie będą zachwyceni.
- To co zrobisz dalej? Lily, posłuchaj, musisz…
- Nie muszę! Pojdę do siostry taty, ona jest… Inna. Pomoże mi… Allie, nie martw się.
- Bo… Oh, dlaczego ty zawsze pakujesz się w kłopoty, co?!

- Nie radzę – mruknął Syriusz na powitanie. Remus spojrzał na przyjaciela oszołomiony. Black siedział na schodach prowadzący do kamienicy, wyraźnie w złym humorze. – Nie radzę. – powtórzył, kiedy Lupin położył rękę na klamce. – Twoja żona ma wyjątkowo podły humor. Kiedy wychodziłem, a raczej uciekałem w popłochu, wyżywała się na kotletach.
- To, że na ciebie naskoczyła…
- Tym razem nic jej nie zrobiłem! – zaprotestował szybko Syriusz. – Na powitanie rzuciła mi się do gardła, nazywając tchórzem, łajdakiem…
- Czyli po prostu stwierdziła fakt.
- A kiedy spytałem dlaczego tym razem odpowiedziała, że to za wszystkich tchórzliwych łajdaków tego świata i rzuciła we mnie szklanką.
- Przesadzasz – oznajmił Remus. – Jeśli chcesz, to siedź tutaj, ja wracam do domu.

- Co wy tu robicie? – zapytał oszołomiony James, zatrzymując się przed siedzącymi na schodach Remusem i Syriuszem. Obaj spojrzeli na niego zmęczonym spojrzeniem.
- Allie ma zły humor, tu jest bezpiecznej – oznajmił Syriusz. – Czekamy, aż jej przejdzie.
- Wyrzuciła was?
- Nie do końca, sami uciekliśmy – sprecyzował Lupin.
- Ratowaliśmy życie – dodał Syriusz.
- Nadal jest zła za rano? – zdziwił się James. Lupin i Black wymienili spojrzenia.
- To chyba trochę za mało – stwierdził Remus. – Po za tym, nie była sama, jak wychodziłem akurat przyszła Lily. Nie wiem, co w nią wstąpiło, nigdy dotąd…
- Tu jesteście, tchórze.
Allie wyszła przed kamienicę i obrzuciła ich wściekłym spojrzeniem. James cofnął się szybko, widząc jej minę.
- W lodówce macie kotlety, musicie sobie przez parę dni poradzić sami, musze coś załatwić – oznajmiła chłodno.
- Co? – spytał szybko Remus.
- To, do czego żaden z was niemiałby jaj! – warknęła w odpowiedzi i wyminęła ich szybko.
James patrzył jak oddala się w głąb ulicy, myśląc gorączkowo. A potem bez słowa pobiegł za Allie, doganiając ją za rogiem.
- Czekaj!
- Czego chcesz? – warknęła na niego nawet się nie zatrzymując. – Spieszę się na pociąg.
- Widziałaś się z Lily?
Stanęła i spojrzała na niego zaskoczona. James wiedział, że igra z ogniem. Był jednak pewny, że Lily albo nie powiedziała jej nic, albo tylko trochę. W przeciwnym razie, sądząc po jej bojowym nastroju, od razu zrzuciłaby go ze schodów.
- Tak, a co?
- Nie wiesz….- zawahał się. Allie patrzyła na niego pytająco, a w jej oczach palił się żywy ogień, jakiego nigdy dotąd nie widział. Nabrał pewności, że coś wie. – Nie wiesz czy zrobiła… to?
- Zrobiła co? – zapytała wyzywająco, a Jamesowi nagle zrobiło się gorąco. Wsadził ręce w kieszenie i wbił wzrok w buty. Nie mógł teraz na nią spojrzeć. – Co zrobiła, James?
- No… To – Wymamrotał niechętnie. Allie prychnęła i zrobiła krok w jego stronę.  Czuł na sobie jej świdrujące spojrzenie. Powiedzenie czegokolwiek przychodziło mu coraz trudniej. – Czy… usunęła…
Podniósł niepewnie głowę. Chociaż Allie była dużo od niego niższa i drobniutka, w tej chwili miał wrażenie, że to ona przerasta go o pół stopy. Zmarszczyła brwi.
- Nie… Zaraz, ale skąd wiesz o dziecku?
Natychmiast odwrócił wzrok. Oczy Allie rozszerzyły się, kiedy szybko dopasowała do siebie wszystkie fakty. A potem zamachnęła się z całej siły i strzeliła Jamesa pięścią w  policzek.
- Jak mogłeś! – wrzasnęła, trzymając się za dłoń. – Ty łajdaku jak mogłeś!?
- To była jej decyzja!
- Jej decyzja!? – zrobiła krok w jego stronę, zapominając o bólu dłoni. James cofnął się gwałtownie. – Sama zadecydowała, że wpadnie!? Sama ze sobą spała!? Sama się zostawiła!? Skurwysynie!
Wsadziła rękę do kieszeni i przeklęła siarczyście, gdy nie znalazła tam różdżki.  James cofnął się najdalej jak się dało.
- Ona sama sobie nie poradzi! A ty się pytasz… Zabije cię! – krzyknęła, podwijając rękawy.
- Podjęła decyzje sama! – powiedział szybko James. – Poinformowała mnie, że jest w ciąży i jasno dała do zrozumienia, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego i…
- A ty wspaniałomyślnie na to przystałeś! – zakpiła Allie. – Jakie to szlachetne z twojej strony. Co według ciebie miała zrobić!? Kajać się i błagać o pomoc!? Twoim zasranym obowiązkiem było wybić jej to z głowy i pomóc! Nigdy nie spodziewałabym się czegoś takiego po tobie! Po każdym, ale nie po tobie! Nawet Syriusz bierze odpowiedzialność za swoje błędy!
- Gdzie ona jest? – spytał. Allie prychnęła.
- A co cię to teraz obchodzi?
- Gdzie ona jest? – powtórzył trochę głośniej i stanowczo. – Nie widziałaś jej. Nie widziałaś, w jaki sposób o tym mówiła, nie widziałaś jej spojrzenia.
- Powinieneś był ją powstrzymać – wyszeptała Allie.
- Przekonałaś ją kiedyś do czegoś? Gdzie ona jest? – wycedził. Allie zawahała.
- U rodziców. Chce im powiedzieć…
Kiwnął głową i wyminął ją bez słowa.
- James, oni jej nie pomogą, oni…
- Wiem – powiedział chłodno. – Mam plan. Dziękuje.
- Idiota…  - wymamrotała, odwróciła się i wróciła w stronę domu. Syriusz i Remus nadal siedzieli na schodach, najwyraźniej nie do końca pewni, czy Allie nie wróci. Na jej widok obaj poderwali się. – Wasz przyjaciel to  łajdak – oznajmiła krótko.
- Myślisz, że go zabiła? – spytał cicho Syriusz Remusa. Allie pokręciła głową i wskazała im głowa drzwi.

Podciągnęła kolana pod brodę i naciągnęła na nie sweter. Celowo wybrała ten największy i najbardziej rozciągnięty – wiedziała, że brzuch jest jeszcze niewidoczny, ale znacznie lepiej czuła się, gdy nie było widać jej ciała.
Siedzieli razem w pokoju, oglądając telewizje. Lily milczała udając, że jest zainteresowana programem.
- Jesteś strasznie chuda – oznajmiła nagle Isabella, patrząc z uwagą na córkę. – Powinnaś się lepiej odżywiać.
- Jestem zmęczona, mamo – powiedziała cicho Lily.
- Możesz opuszczać zajęcia? Jest początek nowego semestru – zauważył Gregory, przyglądając się z uwagą córce. Lily naciągnęła sweter jeszcze niżej.
- Przestań tak robić – zirytowała Isabella. – Niszczysz ubranie, potem nada się tylko do wyrzucenia.
- Lubię gdy jest rozciągnięty – wyszeptała cicho Lily. – Muszę z wami porozmawiać… Jest coś…  Muszę wam coś powiedzieć…
Państwo Evans wpatrywali się w córkę z wyczekująco.
- Jestem w ciąży.
Zapadła krótka cisza. Do drzwi wejściowych ktoś zadzwonił, nikt jednak nie zawrócił na to uwagi. Isabella pobladła, Gregory zacisnął ręce na filiżance.
- Jak to… w ciąży? – spytał.
- Jak… Jak mogłaś, Lily? Przez tyle… Na miłość boską, otwórzcie te drzwi!
- Ja pójdę – powiedziała Lily, podnosząc się.  Na drążących nogach przebiegła do holu i szybko pociągnęła za klamkę. Zamarła. – James?  Co ty tu robisz? Co z twoją twarzą?
Potter dotknął napuchniętego policzka, skrzywił się i potrzasnął głową.
- Musimy porozmawiać – oznajmił stanowczo. Lily jęknęła.
- To nie jest dobry moment…
- To ważne – przerwał jej szybko. Lily otwierała już usta, gdy usłyszała ostry głos ojca wołający ją z salonu.
- Proszę, nie teraz, idź sobie – powiedziała drżącym głosem. Była pewna, że jeszcze chwila i całkowicie się rozklei, a nie mogła sobie na to poradzić. Złapała za klamkę, by zamknął drzwi, ale James był szybszy i natychmiast zablokował jej rękę. Pochylił się nad nią.
- Powiedziałaś im?
Odwróciła wzrok i kiwnęła głową.
- Lily, co… Dzień dobry.
Gregory Evans wszedł do holu i zmierzył Jamesa surowym spojrzeniem, zatrzymując się na chwilę dłużej na jego twarzy.
- Dzień dobry.
- James właśnie idzie – powiedziała cicho Lily. Gregory przypatrywał się im z uwagą.
- Proszę wybaczyć, ale wybrał pan sobie bardzo nieodpowiedni moment na wizytę – oznajmił w końcu spokojnym tonem. Lily złapała za klamkę, jednak i tym razem James był szybszy.
- Wydaje mi się, że powinien brać udział w tej rozmowie.
Lily otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale James był już w środku. Gregory przez chwilę stał nieruchomo, a potem wskazał dłonią na salon.
- Lily.
Kiwnęła głową i przeszła przodem, unikając ich spojrzeń. Isabella stała przy oknie, trzymając w dłoniach kieliszek czerwonego wina. Drżała na całym ciele, a kiedy usłyszała kroki, odwróciła się szybko.
- Jak śmiałaś, puszczać się…
Urwała, widząc stojącego obok Lily Jamesa. Spojrzała na córkę pytająco, potem zerknęła na męża.
- Pan Potter będzie nam towarzyszył – powiedział spokojnym tonem Gregory, wskazując mu miejsce. Lily odgarnęła włosy z czoła. Powinna coś powiedzieć, ale zjawienie się Jamesa i fakt, że nie wie dlaczego to tu jest i co chce zrobić, kompletnie ją paraliżowało. Była bezbronna i zupełnie straciła kontrolę nad sytuacją.
- Dlaczego? – zapytała Isabella, a Lily spojrzała szybko na Jamesa i pokręciła głową. Nie rób tego, nie rób tego, nie waż się tego zrobić.
- Ponieważ to ja jestem ojcem jej dziecka.
- To prawda, Lily?
Drgnęła, kiedy padło jej imię i spojrzała najpierw na ojca, potem na matkę i na koniec na Jamesa. Ten ostatni wydawał się najbardziej opanowany z nich wszystkich i wpatrywał się w Lily wyzywająco.
- Tak – odpowiedziała cicho zrezygnowana. – Ale to nie oznacza…
- Jak można być tak nieodpowiedzialnym! – wycedziła Isabella, patrząc to na jedno, to znów na drugie. – Macie po dwadzieścia lat, całe życie przed sobą…
- Mamo…
- Nie przerywaj mi! – krzyknęła piskliwie Isabella. – Co wyście sobie myśleli? I niby co teraz zamierzacie zrobić?
- To co należy – powiedział tym samym, spokojnym tonem James. Lily szybko na niego zerknęła, próbując w jakikolwiek sposób przekazać mu, by był cicho. Wystarczyło jednak tylko jedno spojrzenie, by zorientowała się, do czego zmierza ta rozmowa. Pokręciła szybko głową. – Pobierzemy się. – Powiedział nie odrywając od niej wzroku nawet na jedną chwilę. Tego dla Lily było zbyt wiele.
W tej chwili, straciła już zupełnie kontrolę nad sytuacją. Wiedziała, że nie może być gorzej. Wykorzystując zaskoczenie rodziców, podeszła do niego szybko i złapała za rękę.  
- Przepraszam na chwilę, musimy sobie coś wyjaśnić – wycedziła i nie czekając na reakcje, wyciągnęła go z salonu. – Co ty wyprawiasz!? – syknęła, zatrzaskując drzwi od swojej sypialni.
- Próbuję ratować twoją skórę!
- Ratować!? – pisnęła z wściekłością. – Miałam nad tym kontrolę, jakim prawem odwaliłeś ten cyrk na dole!? Co to za chory pomysł!?
- Masz lepszy, żeby wyjść z tego z twarzą? – zapytał spokojnie. – Bo ja jakoś nie.
- Nie wyjdę za ciebie – oznajmiła stanowczo.
Twarz Jamesa na krótki moment zmieniła się. Lily nagle poczuła się wyjątkowo głupio. Usiadła na brzegu łóżku, wpatrując się w niego uważnie.
- To nie jest rozwiązanie – wyszeptała po chwili. – Dlaczego zmieniłeś zdanie?
- To ty je zmieniłaś – powiedział chłodno, opierając się o ścianę.
- Nie zmieniłam. Nadal nic od ciebie nie chcę.
- Nie o tym mówię – przerwał jej chłodno. – Dlaczego każdą wszystkie ważne decyzje, zawsze podejmujesz sama? Nigdy nie liczysz się z tym, że mogą one dotyczyć też innych?
- Nigdy nie chciałam poddać się aborcji – powiedziała cicho. – I zrobiłam, jak uważałam za słuszne. To nie jest twoja sprawa. Nie musisz czuć wobec mnie żadnych obowiązków. Poradzę sobie sama.
- To jest moje dziecko i moja sprawa. Nie zostawię was samych.
- Nie wyjdę za ciebie – powtórzyła cicho. – To…
- Do cholery jasnej, Lily, nie widzisz, że nie masz wyboru!?
Podskoczyła, kiedy podniósł głos. Spojrzała na niego oszołomiona.
- Jesteś w ciąży! Twoja rodzina nie zaakceptuje panny z dzieckiem, a ja nie zostawię cię na lodzie! Ludzie pobierają się, pobierali i będą pobierać…
- Bo się kochają! Są razem, chcą tworzyć rodzinę, nie są dla siebie obcy! – krzyknęła. Nagle doszło do niej co powiedziała. Zatkała usta i spojrzała na Jamesa przerażona. Tym razem już nie krył emocji. Spojrzał na nią w taki sposób, że poczuła chęć zapadnięcia się pod ziemię.
- Szkoda, że po siedmiu latach znajomości uważasz nas za obcych sobie ludzi. Najwyraźniej naprawdę nic o tobie nie wiem – wyszeptał.
- Nie to…
- Wiem, co miałaś na myśli. – przerwał jej oschle. – Fakty są jednak takie, że jesteś w ciąży. Chcę ci pomóc, jeśli nie zamierzasz przyjąć mojej pomocy, zejdź na dół i powiedz to twojej rodzinie.
- To nie fair – wyszeptała.
- Zdradzę ci pewien sekret – powiedział James, pochylając się i wyszeptał jej do ucha - życie nie jest fair.

- Nieodpowiedzialni…
- Zamierzasz się na to zgodzić? – zapytał nagle Gregory, a Isabella zatrzymała się i spojrzała na niego zaskoczona. – Zamierzasz zgodzić się na ten ślub?
- Oczywiście. A ty nie?
- Nie kochają się – powiedział cicho mężczyzna. – Nie są razem od ponad dwóch lat.
- I nie przeszkadzało im to uprawiać seksu! Należy brać odpowiedzialność za własne decyzje, czas by nasza córka się tego nauczyła, bo inaczej nie da sobie rady w życiu.
Gregory spojrzał na małżonkę uważnie. Isabella krążyła po pokoju, wykręcając nerwowo brzeg swetra.
- Wydawało mi się, że nie chcemy dla naszych córek tego, do czego nas zmuszono.
- Chcę dla niej jak najlepiej – krzyknęła piskliwie kobieta. – To dobry chłopak, sam mówiłeś, że jest dla niej odpowiedni! Jest z dobrej rodziny, zaopiekuje się nimi lepiej niż ktokolwiek inny i uchroni przed wstydem!
- Więc ważniejszy dla ciebie jest honor niż ich szczęście?
- Ważnym jest dla mnie, żeby nie mieć wnuka bękarta! Bo to życie tego dziecka zniszczą, jeśli pozwolą…
- O wiele bardziej je skrzywdzą, jeśli będą żyli nienawidząc się siebie.
- Nienawidzisz mnie? – spytała cicho Isabella, patrząc na męża z uwagą. – Żałujesz, że zgodziłeś się ze mną ożenić, bo tak chciała twoja rodzina? Nienawidzisz mnie?
- Dobrze wiesz, że nie – powiedział cicho, odwracając wzrok.
Małżeństwo Isabelli i Gregory’ego było małżeństwem aranżowanym. Oboje wychowani w dobrych rodzinach o starych zasadach, zostali sobie wybrani już kiedy byli dziećmi.  W ramach dobrego przymierza, jak często im powtarzano.
Nie nauczyli się mówić o swoich uczuciach, zawsze powściągliwi i opanowani. A jednak trudno było znaleźć drugie takie małżeństwo jak oni.
- Czasem uczucie przychodzi z czasem – podjęła Isabella. – Oni się kochali. Skoro ten chłopak tutaj jest, jestem pewna, że w końcu będą szczęśliwi. Więc tak, Gregory, uważam, że powinniśmy się zgodzić na ten ślub.
Umilkli, kiedy drzwi się  otworzyły i do środka weszła Lily. Wyglądała na dużo spokojniejszą niż kiedy wychodzili. Za nią, trochę z tyłu trzymał się blady James.
- Pojadę z Jamesem do Londynu – powiedziała ochrypniętym głosem. – Jest kilka spraw, które musimy omówić, to nam zajmie trochę czasu…
- Nie wydaje ci się, że zasługujemy na pewne wyjaśnienia? – zapytała szorstko Isabella, patrząc to na Lily, to na trzymającego się z tyłu Jamesa. Lily przełknęła ślinę i wyrecytowała ustaloną wcześniej regułkę.
- Wyjaśnimy wam wszystko, jak tylko powiemy rodzicom Jamesa. Nie ma sensu tłumaczyć tego wszystkiego dwa razy, po za tym są pewne kwestie, które powinniśmy omówić najpierw sami…
Przez chwilę wydawało jej się, że zaprotestują. Usłyszała jak za jej plecami James robi kilka stron w jej stronę i poczuła, że staje tuż obok. Nie miała odwagi na niego spojrzeć, wbiła szybko wzrok w swoje dłonie.
- Dobrze – powiedział nagle Gregory. – Idźcie.

- Kto ci powiedział? – spytała Lily, kiedy wyszli z domu państwa Evans. James nie odpowiedział, wyraźnie unikając jej spojrzenia.
To była zdecydowanie najbardziej niezręczna sytuacja, w jakiej kiedykolwiek się znalazła. Trudno mówić o tym, co wtedy czuła.
- Ty.
- Nie próbuj robić uników – prychnęła cicho. – Tylko dwie osoby wiedziały, że zamierzam rozmawiać o tym z rodzicami… Allie.
- W takim razie po co pytasz?
Zatrzymała się, a James obrócił do niej przez ramię. Poczuła jak robi się jej słabo na widok jej spojrzenia.
- Niczego nie rozumiesz – Lily odgarnęła nerwowo włosy z twarzy. – Nie chcę waszej litości. Nie potrzebuję jej, zwłaszcza nie potrzebuję twojej litości. I nie będę akceptowała tego, że jesteś tu z poczucia obowiązku…
- Wydaje mi się, że nie masz innego wyboru – przerwał jej James, nagle podnosząc lekko głos. – Przestań odtrącać pomocne ci dłonie, bo w tej chwili cię na to nie stać. I nie licz, że tym razem załatwisz wszystko ucieczką, bo nie masz dokąd uciekać!
- Nie uciekam! – zaprotestowała natychmiast Lily, a James prychnął jak rozjuszony kociak.
- Jesteś specjalistką od ucieczek. Uciekłaś po weselu Allie i Remusa.
- Nie miałam po co zostać!
- Uciekłaś w wakacje, kiedy tylko zobaczyłaś, że jesteśmy w domu!
- To wszystko było…
- Nie dałaś nam szansy! – przerwał jej wściekły. Lily zamilkła pewna, że jeśli się odezwie, zacznie płakać. Twarda gula stanęła jej w gardle. – Nawet nie próbowałaś! Bez mrugnięcia okiem skreśliłaś rok z naszego życia! Uciekłaś nie mając odwagi stanąć twarzą w twarz ze mną czy Syriuszem, bo tak było łatwiej…
Zamachnęła się, ale James błyskawicznie zablokował jej dłoń w powietrzu.
- Mylisz się – wyszeptała drżącym głosem, patrząc mu po raz pierwszy od miesięcy w oczu. – Wyszłam zanim się obudziłeś, bo nie chciałam usłyszeć, że to był błąd. Wyjechałam w wakacje, bo nie chciałam tego wszystko rozdrapywać, sądziłam, że tak będzie wam łatwiej. Wyjechałam wtedy… Nie powiedziałam ci o Syriuszu, bo sądziłam, że bardziej potrzebujesz jego przyjaźni niż kolejnego… Nie chciałam, żebyś był sam…. Miało być łatwiej. Jeśli uważasz, że przekreślenie jedynej dobrej rzeczy jaką wtedy miałam… Skoro uważasz, tak było mi łatwiej, to się grubo mylisz i chyba naprawdę mnie nie znasz.... Zostawienie ciebie było najtrudniejszą rzeczą jaką przyszło mi kiedykolwiek zrobić… Nie chcę twojej pomocy.
- Więc co zamierzasz zrobić? – spytał, gdy odwróciła się na pięcie by odejść. – Dokąd zamierzasz iść? Przestań się unosić dumą – Podszedł do niej i rzucił jej szorstkie spojrzenie. – Daj sobie pomóc. Jeśli nie dla siebie, to pomyśl o dziecku i o tym, co sama możesz mu zapewnić…
- A gdzie tu miejsce dla ciebie? Chcesz czegoś takiego?
- O mnie się nie martw – mruknął cicho. – Chodźmy.
Lily przez chwilę się wahała, a potem ruszyła za nim powoli. Jaki był sens zaprzeczaniu temu, co powiedział, skoro miał rację – potrzebowała jego pomocy. To czy jej chciała, czy nie, w tej chwili przestało mieć znaczenie.

- A gdzie tu miejsce dla ciebie? Chcesz czegoś takiego?
- O mnie się nie martw – mruknął cicho. – Chodźmy.
Lily przez chwilę się wahała, a potem kiwnęła głową i czując jak robi jej się słabo, bez słowa ruszyła za nim.

Zamilkła. Spojrzała ukradkiem na Jamesa, który stał przy oknie, wpatrując się przez nie zamyśleniu. Widziała napięcie w jego sylwetce, dłonie kurczowo zaciskające się na brzegu parapetu, kamienny profil i puste spojrzenie. Nie odezwał się ani razu od chwili, kiedy weszli do mieszkania i oznajmili, że zamierzają się pobrać.
Reakcja przyjaciół całkowicie ją zaskoczyła. Nie spodziewała się okrzyków radości i gratulacji. Była pewna, że zaspie ich grad sprzeciwów i wątpliwości, tymczasem w mieszkaniu zapanowała cisza. A potem, po minucie która wydawała się być jej wiecznością, odezwała się Allie.
- To twój sposób na naprawienie sytuacji? – zwróciła się do Jamesa, który zacisnął mocno szczęki i odwrócił spojrzenie. – Pierścionek zaręczynowy? To chore.
- Nie rozumiem – odezwał się nieco zaskoczony Remus, patrząc po nich kolejno. – Co tu się dzieje?
Lily zerknęła ukradkiem na Jamesa, ale ten ani myślał się ruszyć. Doskonale zrozumiała jego niemy przekaz – tym razem musisz załatwić to sama.
- Jestem w ciąży – powiedziała. James drgnął, jakby wymierzyła mu policzek, ale nie odwrócił się. Allie rzuciła mu gniewne spojrzenie i zacisnęła usta w cienką linię. Lily była pewna, że przyjaciółka z trudem powstrzymuje emocje. Była jej wdzięczna za wsparcie, wiedziała jednak, że nie może dopuścić do sytuacji w której to Potter będzie winny. – To stało się po waszym weselu, my… Byliśmy pijani.
Jej spojrzenie padło na Syriusza, który dotąd nie odezwał się ani słowem. Siedział sztywno wyprostowany wpatrując się w nią z mieszaniną niedowierzania i złości. Poczuła jakby ktoś mocno uderzył ją w brzuch.
- Potrzebujemy waszej pomocy – odezwał się niespodziewanie James. Lily nie spojrzała w jego stronę, utkwiła wzrok w swoich splecionych na kolanach dłoniach. Usłyszała kroki. Podszedł bliżej. – Nie chcemy, by wszyscy wiedzieli… Nie chcemy, żeby wyglądało to jak wpadka po jednorazowym numerku.
Lily zagryzła niepewnie wargę. Po wyjściu z domu jej rodziców ustalili zaledwie kilka szczegółów – między innymi to, co powiedzą rodzinie. To on zaproponował – a w zasadzie postawił warunek – by skłamali o tym, w jakich okolicznościach spędzili razem noc. Lily nie pytała o powody – zgodziła się, wiedząc że w tej chwili zdana jest całkowicie na jego łaskę. Nie miała też powodów, by protestować – panna z dzieckiem żyjąca w związku, nawet nieformalnym wypada lepiej niż dziewczyna która wychodzi za mąż, bo puściła się w pijackim szale. Zwłaszcza w takiej rodzinie jak jej.
- Jasne. To by źle wyglądało – prychnęła Allie.
- Allie – jęknęła rudowłosa. - Proszę. To nie jest odpowiedni moment.
- Nie – przerwała jej szorstko przyjaciółka. – To najlepszy moment na takie rozmowy. Wasze rozwiązanie tej sytuacji jest do bani – powiedziała stanowczo. – Z tego nie wyjdzie nic dobrego. Oboje jesteście zdezorientowani, ale…
- To jest postanowione – powiedział stanowczo James. Allie rzuciła mi ostre, wyzywające spojrzenie. – Pobierzmy się, czy ci to się podoba czy nie. Nie potrzebujemy twojej akceptacji.
- To chore. Nie zagłuszysz tym swoich wyrzutów sumienia – oznajmiła chłodno. – Żadnemu z was to nie pomoże.
- Ta rozmowa nie ma żadnego sensu – stwierdził Potter i nim ktoś powiedział coś więcej wyszedł z pokoju. Lily ukryła twarz w dłoniach i wypuściła ciężko powietrze z płuc.
- To idiota – mruknęła cicho Allie, podchodząc do przyjaciółki i położyła jej dłoń na ramieniu w geście dodającym otuchy. – Nie martw się.
- Myślę, że powinieneś do niego iść – odezwał się cicho Remus. Lily podniosła głowę, pewna że Lupin zwraca się do niej, ale on przypatrywał się Syriuszowi, który nagle drgnął jakby obudzony ze snu. Kiwnął głową i z nieco nieprzytomnym wyrazem twarzy wyszedł z salonu, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem rudowłosej. Remus przez chwilę siedział nieruchomo poczym również wstał. – Zostawię was.
- Nie powinnaś była…  - zaczęła cicho Lily, ale Allie szybko jej przerwała.
- Nie. Bez względu na wszystko, co między wami było, bez względu na wszystko, zachował się jak palant – powiedziała twardo Allie. – Zaręczyny niczego nie zmienią.
- Był zdenerwowany. Oboje byliśmy – powiedziała cicho Lily. – Nie mam do niego pretensji za to, co powiedział. Próbuje mi pomóc.
- Wybrał zły sposób – stwierdziła szorstko dziewczyna. Lily spojrzała na nią udręczonym spojrzeniem. – Lily, to nie wypali. Ślub, udawanie… To wszystko jest nie tak, kochanie – powiedziała łagodniejszym tonem.
- Wiem – oparła głowę o bok przyjaciółki, która przysiadła na oparciu fotela. – Ale wydaje mi się, że oboje nie mamy innego wyboru.

Ktoś kto dobrze znał małą kamieniczkę w której mieszkali wiedział, że ze strychu można dostać się na dach, z którego roztacza się widok na centrum miasta. Syriusz mało znał miejsce, w którym mieszkał i kilka tygodni zajęło mu odkrycie, że kiedy James znikał wieczorami nie udawał się do pubu czy na randki jak większość ich rówieśników, ale uciekał właśnie tam.
Dlatego bez wahania skierował swoje kroki na strych, kiedy opuścił salon. Potter siedział tam gdzie zawsze – na samym szczycie, wsparty plecami o ścianę sąsiadującej kamieniczki. Jako wytrawny gracz nie obawiał się wysokości – czego nie można było powiedzieć o Syriuszu, dla którego wchodzenie po śliskich dachówkach z dwoma butelkami Ognistej Whisky w ręku nie było szczególnie komfortowe.
- Jeśli zamierzasz skakać, proponowałbym jakiś most – powiedział na przywitanie. Potter zerknął na niego krzywo, ale kąciki jego ust nieco zadrgały. – Pomyślałem, że chcesz się napić – dodał poważniej, podsuwając mu butelkę. James wziął ją bez słowa, a Syriusz usiadł naprzeciw niego. Zapadła głucha cisza. – Więc… Ty i Evans? Znowu? – zapytał w końcu, kiedy cisza stała się nerwowa. Twarz przyjaciela natychmiast stężała, brwi ściągnął tak mocno, że niemal scaliły się w jedną linię. Syriusz poczuł ścisk w żołądku. Upił trochę z butelki dla rozładowania napięcia.
- A co, masz wobec niej jakieś plany? – spytał szorstko. – Przepraszam – powiedział niemal od razu zmęczonym tonem, widząc zmieniającą się twarz Syriusza. – Nie powinienem. Miałem parszywy dzień.
- Nie szkodzi, zasłużyłem – odezwał się Syriusz. James zdjął okulary i znużony przetarł oczy palcami.
- Mieliśmy do tego nie wracać – przypomniał Potter. 
- W obecnej sytuacji to może być trudne – zauważył smętnym tonem Syriusz. James westchnął ciężko. – Czyli co? Naprawdę zamierzasz się z nią ożenić?
- Chyba nie mam wyjścia – wzruszył ramionami. Syriusz otworzył usta, ale zanim coś powiedział Potter dodał. – Zamierzasz mnie odwodzić od tego pomysłu?
- Nie – powiedział ku swojemu własnemu zdziwieniu Syriusz. James spojrzał na niego szczerze zaskoczony. – Na twoim miejscu zrobiłbym to samo.
Przez krótką chwilą żaden z nich nic nie powiedział. Kiedy James ponownie zabrał głos, jego ton brzmiał nieco weselej.
- Na twoim miejscu uważałbym ze słowami. Poligamia jest u nas zabroniona.
- Wiesz… To akurat było wredne – stwierdził urażonym tonem. – Powinienem się obrazić – dodał siląc się na poważny ton i dla uwydatnienia swojego oburzenia pogroził przyjacielowi palcem. – Po za tym, powinieneś zmienić repertuar żartów, te o mojej rozwiązłości są już przejedzone.
- Mnie one nadal bawią – przyznał Potter i upił nieco z butelki. – Łapo? – zagadnął po chwili milczenia.
- Mhm?
- Dzięki.
Syriusz uśmiechnął się pokrzepiająco. W tej chwili tyle wystarczyło.

- Nie gadam z tobą – stwierdziła chłodno Allie, kiedy James wszedł do salonu. Strzepnęła nerwowym ruchem kołdrę i nawet nie zaszczyciła przyjaciela spojrzeniem.
- Skąd wiesz, że to ja, a nie Remus albo Syriusz?
- Capi od ciebie tchórzem – mruknęła Allie. – Chłopaki wyszli po zakupy. W domu jesteśmy tylko we troje.
- No tak. Zamierzasz traktować mnie jak śmiecia do końca życia?
- Nie, tylko dopóki będziesz się tak zachowywać – warknęła ze złością. Cisnęła poduszką w sofę i odwróciła w stronę Pottera. Stał oparty o ścianę tuż przy drzwiach i wpatrywał w nią uważnym, czujnym spojrzeniem. – Posłuchaj, zdaje sobie sprawę, że dla was obojga cała ta porypana sytuacja jest cholernie trudna. Nie wiem do dokładnie między wami zaszło teraz czy wcześniej. Ale wiedziałeś, co ona chce zrobić i powinieneś był zareagować. Nie oczekuj, że poklepię cie po pleckach i będę żałować, bo zachowałeś się jak ostatni gówniarz.
Nie próbował się bronić. Stał nieruchomo przyglądając się jej z uwagą.
- Wiem – powiedział w końcu.
- Zaopiekujesz się nią? – spytała cicho, przyglądając mu się spode łba. – Wiesz, że teraz nie chodzi tylko o was? Możesz mi obiecać, że będą szczęśliwi?
- Nie – powiedział całkowicie szczerze. Allie przyjrzała mu się podejrzliwie. – Mogę obiecać, że zrobię wszystko by tak było, ale nie obiecam ci, że tak będzie.
Przez chwilę milczała. A potem kiwnęła głową.
- W porządku. To mi wystarczy – powiedziała cicho i przywołała go gestem do siebie. Cisnęła w niego poszwą na poduszkę. – Nie nawal… O co chodzi z tą konspiracją?
- Dla nas obojga będzie lepiej, jeśli jak najmniej osób będzie znało… okoliczności tego małżeństwa?
- Naprawdę? Dla was obojga? – spytała z powątpiewaniem, patrząc na przyjaciela z uwagą. – James, jeśli chcesz żebym kłamała, chcę znać prawdę.
- Próbuję ratować własny tyłek, zadowolona? – wyrzucił z siebie ze złością. Kiedy wbiła w niego wyczekujące spojrzenie, podjął zakłopotany. – Nie chcę, żeby rodzice wiedzieli. Mama nie czuje się ostatnio najlepiej, nie chcę dodawać jej dodatkowych stresów wiadomością o małżeństwie z rozsądku. Nie tak to sobie raczej wyobrażała.
Allie pomyślała o Pani Potter, drobnej, dobrej i zawsze ciepłej kobiecie, która czasem przywoziła im najlepsze ciasta z dyni jakie w życiu jadła i którą duma rozpierała za każdym razem, gdy patrzyła na swojego syna.
- Nie chcę żeby jeszcze tym się zadręczała – dodał cicho James. – Wystarczająco martwi się o ojca, mnie i Syriusza, żeby dodawać jej jeszcze tego.
Jeśli jest na świecie ktoś, dla kogo warto by kłamać, to na pewno ona, pomyślała Allie.
- Powinieneś porozmawiać z Lily – powiedziała w końcu. – Powiedzieć jej dlaczego chcesz udawać. Jeśli ma wam się udać, musicie być ze sobą szczerzy, a Lily to zrozumie.
- Udać?
James spojrzał na nią zaskoczony, a Allie pokręciła zaskoczona głową.
- Weźmiecie ślub. Będziecie mieć dziecko – zauważyła cicho. – Macie wspólną przeszłość i wspólną przyszłość. Może nie najlepszą, ale jednak. Czeka was razem wspólne życie, długie lata we dwoje. Więc tak, udać. Jeśli chcesz, żeby to wypaliło, jeśli nie chcesz spędzić najbliższych lat życia w związku który jest tylko klatką, musisz być z nią szczery. Albo od razu odwołaj to wszystko… Porozmawiaj z nią, James. Lily zrozumie.
- Co zrozumiem? – dobiegł ich od drzwi cichy głos. Spojrzeli na Lily, która uniosła wysoko brwi wyraźnie zaniepokojona. – Co ma mi powiedzieć?
- Zostawię was samych  - powiedziała cicho Allie. – Dobranoc.
Kiedy wyszła, zapadła krępująca cisza. James w milczeniu powrócił do ścielenia posłania na kanapie. Lily stała w miejscu.
- O czym masz mi powiedzieć? – powtórzyła cicho, kiedy milczenie stało się nieznośne. – James?
- To nieistotne – powiedział, nie zwracając się nawet w jej stronę. W nerwowym geście zaczął strzepywać poduszkę, zapominając, że chwilę wcześniej zrobiła to Allie. – Naprawdę, w tej chwili to nie ma znaczenia.
- To coś mnie dotyczy – zauważyła Lily, przypatrując się mu z uwagą. – Więc ma znaczenie. Chcę wiedzieć.
James odwrócił się i spojrzał na nią z uwagą. Lily wydawała się być w nieco lepszej formie niż godzinę temu gdy tu przyszli. Odgarnął włosy z czoła.
- Wydaje mi się, że jest parę rzeczy które powinniśmy ustalić – zaczął w końcu, rzucając poduszką o sofę. Lily kiwnęła głową.
- Tak, chyba tak.

XIII. Marzec 1980, Londyn

Nacisnęła łokciem klamkę i otworzyła drzwi prowadzące do ogrodu. James siedział po turecku na trawniku.
- Przyniosłam ci her… Palisz?
James spojrzał lekko zamglonym wzrokiem na papierosa w swojej ręce i westchnął cicho.
- To? Ktoś kiedyś powiedział, że to rozluźnia. Gówno prawda, obrzydlistwo  - mruknął, rzucając niedopałkiem na szklany talerzyk. Allie usiadła obok i podała mu herbatę.
- Denerwujesz się.
- Nie – zaprzeczył, kręcąc głową. – Jestem tylko przerażony.
- To normalne – uśmiechnęła się cicho. – Jutro się żenisz.
- Nie, to nie o to chodzi – wyszeptał i zawahał się, poczym podjął. – Nie wiem, czy dobrze robimy. Może ona ma racje, może…
- Nie ma racji – przerwała mu stanowczo. – Podejmujecie słuszną decyzję. To co zrobiłeś, było naprawdę dojrzałe i szlachetne.
Potter prychnął cicho.
- Tylko brak w tym miejsca na romantyzm, co?
Podciągnął nogi pod brodę i spojrzał na niebo. Allie przez chwilę milczała, wpatrując się w jego profil, a potem powiedziała cicho.
- Nie, nie brak. Myślę, że nie brak… Prześpij się, bo czeka cię ciężki dzień – wyszeptała i wstała. – I nie martw się, będzie wszystko dobrze.
Odwróciła się.
- To zabawne – powiedział nagle. – Przez długi czas byłem pewny, że to z nią się kiedyś ożenię.
- I wiele się nie pomyliłeś – uśmiechnęła się łagodnie. Widząc jego niepewną minę zawahała się i dodała. – Lily miała wybór. Nie musiała się zgodzić. Mogła jechać do ciotki, mogła zostać z Hugh, a wybrała ciebie… Nie zrobiłaby tego dla byle kogo… Dobranoc.

- Pamiętaj – powiedziała cicho Allie, poprawiając włosy Lily – Jesteś szczęśliwą panną młodą.
Lily kiwnęła krótko głową czując ścisk gardła. Ledwo trzymała się na nogach a na dodatek dziecku zebrało się na gimnastykę.
- Wszystko będzie dobrze – dodała Allie łagodnym tonem – James o was zadba, przecież wiesz…
- Wiem – wychrypiała cicho Lily – Po prostu… To takie nie w porządku. Znów… Znów jest prze mnie nieszczęśliwy.
- Nie myśl tak o tym – przerwała jej ostro Allie – Nie wolno ci tak myśleć, słyszysz!? Nie teraz, nie dziś.
- Taka jest prawda, lepiej by mu było gdybym zniknęła z jego życia…
Urwała bo drzwi otworzyły się i do środka weszła Doreen Potter. Lily zmusiła się do uśmiechu.
- Ślicznie wyglądasz, kochanie – powiedziała ciepło, a za nią wkroczyła do środka mama Lily, z dobrotliwym, chociaż nieco uskąpionym uśmiechu. Lily była pewna, że podobnie jak ona sama, kobieta udawała dziś tylko szczęście. Lily dużo by dała, żeby móc się cieszyć tak jak Doreen – Zdenerwowana?
- Bardzo, proszę pani – odpowiedziała zgodnie z prawdą Lily.
- Daruj sobie to pani. Już zaraz będziemy rodziną, mów mi po imieniu, proszę – przerwała zniecierpliwiona kobieta – Mam coś, dla ciebie…
- Nie trzeba…
- Ależ trzeba. Komu mam to dać, jeśli nie synowej, James tego nie będzie nosić a chcę by pozostało w naszej rodzinie…
Wyciągnęła w stronę Lily elegancko zapakowaną zielonym aksamitem paczuszkę. Lily zawahała się ale Doreen wpatrywała się w nią oczekująco więc drżącymi rękami rozwiązała pakunek i westchnęła.
Na jej rękę wypadła delikatnie zdobiona srebrna spinka w kształcie dużej róży wysadzana drobnymi, opalizującymi w słońcu kamieniami.
- Jest wspaniała…
- Dostałam ją w dniu ślubu od mojej mamy – powiedziała łagodnie kobieta, obchodząc Lily i wpinając spinkę w jej włosy. Za ich plecami Allie westchnęła z zachwytem – wcześniej miała ją moja babcia, prababcia… Jest bardzo stara i przechodzi z pokolenia na pokolenie. W przyszłości chciałabym byś przekazała ją swojej córce lub synowej…
Głos uwiązł Lily w gardle, zdołała więc tylko kiwnąć krótko głową.
- Załóż je – odezwała się nagle jej matka, podchodząc i zawieszając na jej szyi naszyjnik z pereł – Musisz mieć coś pożyczonego, Petunia miała je na swoim ślubie, ty też powinnaś…
- To wszystko nie jest konieczne – wychrypiała Lily – Nie musicie…
- Taka jest tradycja – powiedziała pani Evans, nieco urażonym tonem – Po za tym, to jeden dzień w życiu, przypuszczalnie najważniejszy, wszystko powinno być jak należy…
- Wszystko będzie dobrze – wyszeptała jej do ucha Allie – Po prostu staraj się wyglądać na szczęśliwą, nikt nic nie zauważy.
Lily kiwnęła głową, bawiąc się bezwładnie rękawiczką. A kiedy Remus zapukał i oznajmił, że można zaczynać, przywołała na twarz szeroki, wymuszony uśmiech i wyszła zaczynać przedstawienie, które miało być resztą jej życia.

- Chodź.
Podniosła głowę i spojrzała na Jamesa, który wyciągnął ku niej dłoń.
- Chyba nie wypada, żeby panna młoda była jedną osobą, która nie tańczyła z panem młodym – powiedział widząc jej minę. – Zwłaszcza, kiedy oboje są w danej chwili wolni. No dalej, jeden taniec, pozory pamiętasz? – dodał lekko zirytowany. Lily kiwnęła głową i podniosła się, wygładzając sukienkę.
- Wszyscy się na nas patrzą – wyszeptała, kiedy zaczęli się powoli kiwać w rytm muzyki. Dookoła nich zapadło milczenie, wszyscy goście zwrócili głowy w ich stronę, ucichły rozmowy.
James rozejrzał się i mruknął coś pod nosem. W tej chwili Lily przestało przeszkadzać, że jeszcze wczoraj nie mogła założyć swojego ulubionego swetra. Fakt, że miała już brzuszek tłumaczył dystans między ich ciałami, którego żadne z nich nie mogło pokonać.
- W sumie, to się nawet dobrze składa – podjęła cicho, kiedy w końcu goście powoli zaczęli wracać do tańców. – Bo jest coś, co chciałabym ci powiedzieć…
James spojrzał na nią zaniepokojony. Lily zawahała się a potem wyrzuciła z siebie na wydechu.
- Chcę, żebyś wiedział, że doceniam to co zrobiłeś. Nie, poczekaj, chcę skończyć – dodała szybko, widząc jak otwiera usta. – Doceniam to i wiem, że mogę na ciebie zawsze liczyć. A ty możesz liczyć na mnie, zawsze. I… - zawahała się, próbując dobrze ubrać w słowa to, co chodziło jej po głowie. Żadne z nich nie zauważyło, że przestali się kręcić w około i stoją. – Zrobię wszystko, żebyś był szczęśliwy. Żebyśmy stworzyli rodzinę i… I nie dlatego, że czuję wobec ciebie dług wdzięczności tylko… Zasługujesz, żeby być szczęśliwym. I zrobię wszystko, żeby tak było…
Opuściła zawstydzona głowę. Teraz to wszystko co powiedziała, zaczęło wydawać się jej nie na miejscu. Milczenie Jamesa tylko ją w tym utwierdzało.
- Przepraszam. To było niestosowne, nie powinnam… - zaczęła czując, że oblewa się rumieńcem.
- Nie – zaprzeczył szybko, a Lily podniosła niepewnie głową. – Nie, to… Mhm… Nie musisz przepraszać, ja…
- Lily, kotku – Isabella podeszła do pary. – Nie chcę wam przeszkadzać, ale babcia z dziadkiem będą wracać, chcą się pożegnać.
- Już idziemy – powiedziała cicho Lily i spojrzała niepewnie na Jamesa. Mężczyzna objął jej dłoń, kiwnął głową, powiedział bezgłośnie „dziękuję” i poszli za panią Evans nie odzywając się słowem.

- Do zobaczenia, dziękujemy – powiedział z uśmiechem James, żegnając ostatnich gości – Koniec… - wyszeptał kiedy zniknęli. Uśmiech który miał na twarzy przez cały dzień wyparował, podobnie jak u Lily która szarpnęła welonem wyjmując go z włosów.
- Dłużej bym nie wytrzymała – oznajmiła – Gdzie reszta?
- Rozeszli się do pokojów – powiedział i ziewnął przeciągle – Myślę, że to dobry pomysł.
Lily kiwnęła głową i nagle zrobiło jej się dziwnie niezręcznie. W milczeniu przeszli do sypialni, nie patrząc w swoją stronę. Lily nie miała pojęcia, czego właściwie powinna oczekiwać. W jakiś sposób czuła, że to James jest tym, który dyktuje zasady.
- Pomożesz? – zapytała cicho, kiedy zamknęli za sobą drzwi. Odwróciła się do niego plecami a James w milczeniu zaczął rozpinać drobne guziki sukienki. Panowała nieznośnie niezręczna cisza.
Dostała gęsiej skórki, kiedy przypadkiem dotknął jej placów. Przymknęła powieki, przeklinając hormony które nagle sprawiły, że jak jeszcze nigdy dotąd zapragnęła by zrobił to ponownie. Zalała ją fala przyjemnego podniecenia.
- Już – powiedział cicho, a Lily w ostatniej chwili złapała ciężką sukienkę która zaczęła obsuwać się z jej ciała.
- Jeszcze tu – wymamrotała, odwracając się i bokiem i pokazując na mały zamek błyskawiczny, który mogłaby wprawdzie rozpiąć sama  – Dziękuję.
Odwróciła się do niego na chwilę, posłała słaby uśmiech i z lekkimi zawrotami głowy poszła do łazienki.

James złapał kilka oddechów i wszedł do sypialni. Wyszedł gdy tylko Lily zniknęła za drzwiami łazienki – kilka lampek wina które wypił w czasie kolacji najwyraźniej zrobiły swoje i James z trudem mógł zapanować nad swoimi emocjami.
Zatrzymał się. Lily jeszcze nie spała. Siedziała w zwiewnej, jedwabnej białek koszulce do kolan – najpewniej sprawka Allie lub jego matki – wyciągając wsuwki z włosów. Rude kosmyki opadały jej na ramiona, szczupłe palce lekko muskały je, kiedy wyjmowała kolejno spinki.  Na krótki moment odebrało my zmysły – wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany kompletnie niezdolny do ruchu. Dopiero jej cichy głos wyrwał go z letargu.
- Weź ją – poprosiła podchodząc. Spojrzał na jej dłonie i od razu dostrzegł dumę matki.
- Skoro ci ją dała to oznacza, że chciała byś ją miała. Zatrzymaj – powiedział cicho.
- Nie mogę – wyszeptała. – Nie powinnam jej mieć.
- Jest już twoja. Po za tym będzie jej przykro, jeśli ją oddasz.
Kiwnęła głową i odłożyła spinkę na toaletkę. Wstała, odrzucając włosy na plecy i podeszła do łóżka. James odsunął kołdrę, robiąc jej miejsce. Położyła się na wznak i poczekała, aż ułoży się obok. Jak zawsze dzieliło sporo miejsca.
- Dobranoc – wyszeptała gdy James zgasił światło.
- Dobranoc.
Przez chwilę leżała nieruchomo. A potem dziecko kopnęło. Raz, drugi, trzeci. Westchnęła i obróciła się lekko w drugą stronę. Po chwili znów się przekręciła a kiedy i to nie pomogło, zaczęła wiercić się na łóżku.
- Co się dzieje? – spytał podirytowany James.
- Przepraszam, dziecko strasznie kopie – poskarżyła się Lily.
- Ah.
Zapadła krótka cisza. Lily kilka razy zmieniła pozycje i spytała.
- Chcesz dotknąć? Znam to westchnięcie. Daj – westchnęła kiedy nic nie powiedział i złapała jego rękę, układając ją pod koszulką na brzuchu. Nie zaprotestował.
- Niesamowite – powiedział w końcu. Lily zachichotała.
- Ciekawe czy mówiłbyś tak samo, gdyby to ciebie ciągle kopało.
- Nie lubisz tego?
- Uwielbiam.
Obróciła się lekko w bok, a James przysunął bliżej. Żadne z nich nie zauważyło tego, jak bardzo zmniejszył się między nimi dystans. Nie leżeli już po obu stronach łóżka – teraz niemal stykali się ciałami i ani trochę im to nie przeszkadzało. Nim cokolwiek zdołali pomyśleć, dziecko przestało kopać a oboje natychmiast usnęli.

Szczęście jest pojęciem względnym. Są ludzie, którzy nigdy naprawdę w pełni go nie doświadczają.
Jednak może, czasem, zdarza się, że odnajdujemy je właśnie wtedy, kiedy całkowicie tracimy nadzieję. Być może prawdziwe szczęście polega na odnalezieniu w najgorszej sytuacji promyczka nadziei, drobnostki, która z czasem, jeśli tylko odpowiednio o nią zadbamy i wystarczająco uwierzymy, okaże się dla nas spełnieniem marzeń.

KONIEC
Część I - kliknij tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Całkowita liczba wyświetleń stron