czwartek, 15 października 2015

Rozdział VIII

XII. Luty 1980, Londyn

- Lily! Lily, poczekaj! LILY!
Hugh dogonił ją, łapiąc w pasie i przyciągnął do siebie. Wtuliła twarz w jego pierś pozwalając by łzy swobodnie popłynęły po jej policzkach. Hugh zamarł, zaskoczony tym gestem. Nigdy dotąd nie widział, by Lily nie płakała. Lily nie płakała.
- Co się stało? – zapytał troskliwie, głaszcząc ją po głowie. – Chodź, nie tutaj…
Złapał ją pod kolanami i bez trudu podniósł. \
- Już dobrze, nikogo tu nie ma – wyszeptał łagodnie, sadząc ją na łóżku. Lily otarła szybko oczy, próbując się uspokoić. Bezskutecznie. – Lily, co się dzieje?
- Jestem… Jestem w ciąży.
Podniosła zaczerwienione oczy i spojrzała na niego, próbując otrzeć twarz.
- Co…?
- Wtedy, po weselu… Jestem w ciąży.
To zabawne, że wtedy kiedy wydaje się nam, że odzyskujemy kontrolę nad własnym życiem, wszystko ponownie się komplikowało. Lily odzyskiwała spokój – po raz pierwszy od czasu szkoły, zaczynała się czuć naprawdę szczęśliwa.
Hugh przysiadł. Spojrzał na nią oszołomiony i zamrugał szybko kilka razy. A potem odezwał się zachrypniętym głosem.
- Potrzebujesz pomocy.
- Co…?
- Potrzebujesz pomocy. Nie dasz sobie sama rady.
- Nie! Nie, nie zgadzam się – potrząsnęła głową, zrywając się na równe nogi. Przestała płakać, nadal jednak dłonie drżały jej nienaturalnie i czuła, że lada moment upadnie. Przytrzymała się biurka i powtórzyła. – Nie ma mowy, nie masz z tym nic wspólnego.
- Nie masz do kogo iść! – powiedział, zamachnąwszy się rękami.- Jesteś sama!
- To nie twoja sprawa! Posłuchaj – dodała stanowczo, widząc jak otwiera usta. – Doceniam to, że chcesz mi pomóc, ale…  Nie masz pojęcia, w co się pakujesz!
- Ty też.
- Nie – powtórzyła, kręcąc głową. – Nie, po za tym… Nie jestem sama, są rodzice.. Jest James.
- Uważasz, że po tym wszystkim ci pomoże? Lily – podszedł do niej szybko.-  Nie dasz sobie sama rady.
- Nie zrzucę tego na ciebie – powtórzyła stanowczo. – Muszę… Muszę z nim porozmawiać. Muszę… Musi wiedzieć.
- Nie wydaje ci się, że dotąd wystarczająco skomplikowałaś mu życie? – spytał ostro, a Lily poczuła, jakby właśnie wbij jej nóż w plecy. – Odpuść mu chociaż to.
- Nie… To nie jest twoja sprawa. – powiedziała szorstko, unikając jego spojrzenia. – Nie masz prawa… Nikt ci nie dał prawda, by to osądzać, by… żeby osądzać to, co zrobię. Dziękuję, że zaoferowałeś pomóc, ale nie mogę jej przyjąć.
Zapadła krótka cisza. Lily wyminęła Hugh i usiadła na brzegu łóżka, nagle nienaturalnie spokojna. Czuła, że się jej przygląda. A potem usłyszała kroki i lóżko ugięło się pod nią gdy usiadł obok.
- Co zamierzasz, jeśli nie zechce ci pomóc? – spytał nienaturalnie spokojnie. Lily nic nie powiedziała. – Nie chcesz chyba… Byłaś już u lekarza?
Kiwnęła krótko głową pewna, że ją obserwuje.
- Który to tydzień?
- Około dwunastego – wyszeptała.
- Już czuje – powiedział dużo głośniej, niż to było potrzebne. Lily zacisnęła ręce w pięści. – Zaczyna…
- Wiem, nie musisz mi tego wykładać – przerwała mu ostro.
- Jeśli… Masz niewiele czasu… Naprawdę o tym myślisz? – spytał z niedowierzaniem. – Naprawdę byłabyś gotowa…
- Nie wiem… Jeśli nie będę mieć wyboru…
- Masz wybór – przerwał jej ostro, wstając. Spojrzała na niego prosząco. – Nie rób czegoś, czego będziesz potem żałowała.
- Staram się, Hugh…

Lało jak z cebra. James przeklinał los za taką pogodę i jednocześnie był wdzięczny, że akurat dziś nie musi iść do pracy i będzie mieć dom tylko dla siebie. Bo inni tego szczęścia nie mieli i z pochmurnymi minami wychodzili kolejno z domu, opatuleni po sam nos ciepłymi ubraniami z parasolami pod pachą.
Jak na połowę lutego pogoda była naprawdę beznadziejna.
- Błazen – wymamrotał Syriusz, kiedy James odprawił mu pożegnalną scenkę, w której wcielił się w rolę zrozpaczonej niewiasty żegnającej ukochanego wyruszającego na front. Dla lepszego efektu postarał się nawet o rekwizyty – wcisnął na głowę letni kapelusz Allie, w dłoni trzymał chusteczkę higieniczną a szlafrok posłużył mu za suknię – Zapamiętam ci to.
James zaśmiał się z uciechą i wypchnął go za drzwi, zamykając je na wszystkie spusty, odprowadzany gniewnym mamrotaniem przyjaciela.
- Za grosz wdzięczności – powiedział, zdejmując kapelusz z głowy i ciskając nim na szafkę – A ja się tak staram…
Podrygując wesoło zwrócił swoje kroki do salonu i rzucił się z westchnieniem na sofę. Miał silne postanowienie oddać się pełnemu, błogiemu lenistwu. Nie zdążył jednak się wygodnie ułożyć, kiedy zabrzmiał dzwonek do drzwi. Przez chwilę nasłuchiwał, mając nadzieję, że intruz sobie pójdzie, ale dzwonek nie przestawał dzwonić.
Podniósł się leniwie i powoli ruszył z powrotem do przedpokoju, po drodze zrzucając puchaty szlafrok i wciągając przez głowę podkoszulek, który leżał złożony ze świeżym praniem. Sądząc po tym jak na nim wisiał, nie był jego własnością.
- Nie dadzą człowiekowi nic nie robić w spokoju – mamrotał pod nosem. Ot tak, dla zasady, bo prawdę mówiąc nie był wcale zmęczony.
Otworzył drzwi a jego dobry humor natychmiast wyparował, kiedy napotkał spojrzenie zielonych oczu, wpatrujących się w niego intensywnie.
- Allie nie ma – powiedział chłodno do Lily – Jest w pracy.
- Wiem – odpowiedziała cicho, mrugając intensywnie kiedy kropelki wody spłynęły jej po czole do oczu. Była przemoknięta do suchej nitki, rude włosy, zwykle pięknie pofalowane i opadające ciężko na ramiona, przylepiły się do skóry jej głowy – Przyszłam do ciebie.
Zacisnął usta w cienką linię i nie wiedzieć czego przepuścił ją do środka. Weszła, wbijając oczy w podłogę.
- Dam ci coś do wysuszenia – mruknął od niechcenia, wskazując drzwi od łazienki – Ręczniki wiszą na drzwiach.
- Wolałabym… - zaczęła, ale nie słuchał jej, znikając za drzwiami pokoju. Wyciągnął z szafki starą koszulkę i luźne spodnie i bez słowa zaniósł do łazienki, gdzie suszyła włosy – Dziękuję.
Nie odpowiedział. Oparł się plecami o futrynę i przez chwilę przyglądał się jej milcząc. Ostatni raz widział ją w grudniu – wolał nie wracać pamięcią do tego co się wtedy wydarzyło i do tej pory było to dość proste. Jednak teraz z jakiegoś powodu tu była a James nie mógł pozbyć się wrażenia, że wyglądała na dużo bardziej zmęczoną i strudzoną niż wtedy.
- Czego chcesz? – zapytał, kiedy złapała suche włosy gumką i związała niedbale na czubku głowy. Odłożyła ręcznik, ale nie sięgnęła po suche ubrania, zamiast tego zaczęła je powoli ruszyć różdżką. James uważał to za głupotę – o wiele szybciej by to zrobiła, gdyby wsiały na wieszaku.
- Jestem w ciąży.
Powiedziała to cicho, ledwie niedosłyszalnie, nie patrząc w jego stronę. Ot tak, tylko tyle. James zamrugał oszołomiony a potem, nim zdołał się powstrzymać zadał najbardziej absurdalne pytanie, jakie wpadło mu do głowy.
- Z kim?
Wzdrygnęła się, jakby wymierzył jej policzek jednak milczała. Jamesowi wystarczyło to za odpowiedź.
- Na jakiej podstawie mam ci wierzyć? – spytał okrutnie. Lily zacisnęła mocno usta w cienką linię. Wydawało mu się, że nic nie powie. Mylił się, kiedy się odezwała mówiła spokojnie, cicho.
- Nie musisz mi wierzyć. Niczego od ciebie nie chcę – spojrzała na niego przez chwilę z odbicia lustra.
- Co zrobisz? – zapytał obojętnie. Zabawne, miał wrażenie, że rozmawiają o kłopotliwym sprzęcie a nie o tym, że spodziewała się dziecka. Lily spojrzała na niego przez ramię i to mu wystarczyło za odpowiedź. Żołądek ścisnął mu się boleśnie – W takim razie po cholerę tu przyszłaś?
- Wszystko wychodzi na jaw – wymamrotała – Nie chcę, żebyś miał pretensje, że ci nie powiedziałam i nie miałeś na to wpływu.
- Nie musiałaś się fatygować – oznajmił jej chłodno – Przecież podjęłaś decyzję.
Prychnęła ze złością i odwróciła się do niego. Stali twarzą w twarz, mierząc się surowym spojrzeniem.
- Masz inny pomysł? – spytała ze złością – W takim razie… Wiesz co, masz rację, niepotrzebnie tu przyszłam – mruknęła w końcu – Ta rozmowa naprawdę nie ma sensu. Powinieneś wiedzieć, więc wiesz, zrób sobie z tą widzą co chcesz.
- Mam cię przekonywać? – spytał, kiedy go wyminęła. Słyszał, że stanęła ale nawet nie odwrócił się, żeby na nią spojrzeć. Wcale nie był pewny, co dokładnie CHCE zrobić, nie mówiąc o tym, co powinien.
- Po co? Przecież też tego nie chcesz – James spojrzał na Lily. Stała bokiem, posyłając mu pobłażliwy uśmiech. Przez moment chciał zareagować na przekór jej, żeby udowodnić, że nic o nim wie. Jednak wiedziała więcej niż mu się nie zdawało, a gdy pozostał w bezruchu, odwróciła się i wyszła, kręcąc tylko głową.
 – Kurwa mać!

Sama nie wiedziała, po co tam poszła. Wyszło dużo gorzej, niż się spodziewała. Wszystko, co mogło iść nie tak, poszło nie tak. A nawet i gorzej.
Było w sytuacji bez wyjścia. Tak naprawdę, usunięcie ciąży było ostatnim, czego chciała. Zawsze brzydziła się dziewczynami, które wpadały i pozbywały się problemu. Wychowano ją zupełnie inaczej i nigdy nie sądziła, że może kiedyś być w takiej sytuacji.
Jednak prawda była taka, a rozmowa z Jamesem tylko ją w tym utwierdziła, że Lily nie widziała innego wyjścia. Spodziewała się reakcji w domu – gdyby tylko przyznała się do nieślubnego dziecka, które nie miało ojca… Równie dobrze od razu mogła spakować walizki i darować sobie całą rozmowę. Miała wprawdzie alternatywę – mogła urodzić i oddać, była jednak pewna, że nie zdoła się na to zdobyć. A sama nie miała szans na to, by udało jej się wychować dziecko.

Obudził się gwałtownie i usiadł szybko na łóżku oszołomiony. Kropelki potu spływały mu po czole a serce biło jak oszalałe. Śniły mu się dzieci. Nie pamiętał dokładnie skąd się wzięły, kogo były ale płacz, wysoki i rozdzierający cały czas brzmiał w głowie.
James potrzebował chwili żeby zdać sobie sprawę, że to nie jego głowa. Krzyki dochodziły z salonu.
Zerwał się na równe nogi nie do końca pewny, czy chce wiedzieć skąd w jego salonie jest dziecko.
Otworzył drzwi, ślizgając się na podłodze wpadł do pokoju i zamarł.
Allie kołysała w ramionach nie liczące więcej niż miesiąc maleństwo, obserwowana przez przerażonego Remusa i zaskoczonego Syriusza.
- Co do…? – zaczął James, patrząc kolejno po współlokatorach.
- Przepraszam, jeśli cię obudził, mój brat nie miał go z kim zostawić – powiedziała Allie – I gdyby ktoś był ciszej, jeszcze byś spał – dodała, rzucając oburzone spojrzenie Syriuszowi, który naburmuszył się.
- Mogłaś uprzedzić, to była naturalna reakcja…
- Wrzasnąłeś jak jakby cię chciał zabić! – wytknęła mu. Remus zachichotał.
- Pewnie się wystraszył, że to owoc jednej z jego przygód…
- Trzepnę cię kiedyś – oznajmił obojętnie Syriusz.
James, nieco uspokojony, spojrzał przez ramię Allie niemowlę, które powoli się uspokajało.
- Więc… to twój słynny chrześniak, tak? – przypomniał sobie James, siadając obok Remusa.
- Mikey– powiedziała z czułością Allie, patrząc na niemowlaka – Właściwie to Michael, ale za plecami rodziców wszyscy mówią na niego Mikey… John nie pozwala go tak nazywać, ale przecież Michael brzmi tak poważnie, prawda, Mikey?
James posłał Remusowi współczujące spojrzenie. Allie uśmiechając się do chłopczyka, pochyliła się, chcąc położyć go do wózka. Nie spodobało mu się i zaczął ponownie drzeć się w niebogłosy, jednak przestał gdy znów oddaliła się od wózka.
- Tak to sobie wymyśliłeś? Ja muszę do łazienki… Weźcie go – rzuciła. Zerwali się równocześnie.
- W zasadzie przypomniałem sobie, że muszę być dziś wcześniej w biurze, bardzo mi przykro kochanie, ale musisz dać sobie radę sama, oni ci pomogą – powiedział Remus i czmychnął z pokoju. Za jego śladem podążył Syriusz.
- Wydaje mi się, że żelazko świszczy, lepiej je wyłączę…
- Tchórze! I tak was to nie ominie… James, błagam pomóż mi – jęknęła Allie, zwracając się do Pottera któremu prawie udało się uciec – Nie zostawiaj mnie jak ci dwaj TCHÓŻLIWI, NĘDZNI MAZGAJE! – zawołała trochę głośniej, żeby mogli ją usłyszeć.
- To zły pomysł…
- Nie chrzań, to tylko dwumiesięczne niemowlę, nic ci nie zrobi… Polulaj go chwilę ja zaraz wrócę – ruszyła w jego stronę, jednak nim udało jej się go dogonić, uciekł gdzie pieprz rośnie. Przeklęła pod nosem i podążyła do sypialni mając nadzieję zastać tam jeszcze Remusa. Zastała.

Pół godziny później, po Jamesie i Syriuszu nie było śladu. Remus został, zmuszony przez Allie i chodził nerwowo po pokoju, kołysząc niespokojnego Mikeya. Allie przygotowywała mu mleko, kiedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
- To Lily – wyjaśniła krótko – Miałyśmy się spotkać w mieście, ale…
Wyszła, zostawiając ich samych, odprowadzana przerażonym spojrzeniem Remusa.
- Cześć – powitała radośnie Lily, rzucając się jej na szyję – Przepraszam cię, ale John wrobił mnie w niańkę a w taką pogodę nie zabiorę dziecka na spacer…
- Rozumiem… Jesteś sama? – spytała Lily, rozglądając się dookoła niespokojnie.
- Jest tylko Remus. Niestety, nie wiem czy wszyscy tak mają, ale moi współlokatorzy panicznie boją się dzieci – zaśmiała się Allie, kiedy Lily powoli zaczęła rozpinać kurtkę – Uciekali jakby miał ich pożreć…
- To chyba przypadłość gatunku – powiedziała cicho Lily i poszła za przyjaciółką do salonu.
- No ale żeby… - urwała, kiedy otworzyły drzwi. Remus. – Oto mój tchórzliwy mąż.
- Dzieci mnie lubią – stwierdził urażony Lupin. – A teraz weź go, bo jestem już spóźniony.
- Tchórz – zawołała Allie, kiedy Remus w pośpiech opuścił mieszkanie. – Weźmiesz go? Odgrzewam mu mleko…
- Nie wiem, czy to dobry pomysł… - wymamrotała Lily, patrząc na trzymane przez Allie niemowlę. Dziewczyna westchnęła zirytowana.
- Nie mów, że też się boisz dzieci.
- Nie… Nie boję, daj – powiedziała cicho, a Allie podała jej chłopca. – Jest śliczny.
- Podobny do mamy – oznajmiła łagodnie Allie. – Ale charakterny po tacie… Lubi cię. – dodała po chwili, odwracając się do przyjaciółki. – Zwykle płacze, gdy ktoś bierze go pierwszy raz na ręce.
Lily spojrzała na niemowlę w swoich ramionach. Chłopiec wpatrywał w nią swoje wielkie, niebieskie oczy zupełnie jakby wiedział.
- No dobra, gotowe.

Dwadzieścia minut później Mikey spał smacznie w wózeczku z pełnym brzuchem i suchą pieluchą.
- Wiem, że jest uroczy kiedy śpisz, ale zdawało mi się, że chciałaś rozmawiać – zagadnęła Allie rozbawionym tonem przyglądając się Lily, która nie odrywała od chłopca wzroku. – Lily?
- Co? Ach, tak przepraszam…
Uśmiechnęła się krzywo i by zając czymś drżące ręce, sięgnęła do kubka z herbatą. Allie pokręciła rozbawiona głową.
- Macierzyństwo cię woła – oznajmiła w końcu, kiedy Lily nie kwapiła się, by zacząć temat. – Zrób coś z tym.
- Co?
- No wiesz, to trochę potrwa – zaśmiała się Allie, a Lily spłonęła rumieńcem. – Znalezienie faceta, długi i nudny okres randkowania, zaręczyny, ślub…  To nie takie proste.
- Zdziwiłabyś się, jak proste… - wymotała Lily, wpatrując się w swój kubek. Allie spojrzała na nią pytająco. – Jestem w ciąży.
Zapadła krótka cisza, a potem Allie roześmiała się.
- Świetny żart, naprawdę… Boże, ty mówisz poważnie – jęknęła, widząc minę przyjaciółki. – Ale… Jak?
- To nie ważne… Uwierz, nie ważne.
- A… A ojciec? Wie?
- Wie – powiedziała krótko Lily. Allie nie było potrzeba więcej słów, żeby domyślić się reszty. Przeklęła pod nosem. – To nie tak, to bardziej skomplikowane.
- Nie, to nie jest skomplikowane. Nie wpadłaś sama, do tego zawsze było i będzie potrzeba dwojga! I jego zakichanym obowiązkiem…
- Nie chcę jego pomocy – przerwała jej szorstko Lily.
- Sama nie dasz sobie rady!
- Nie będę pierwszą samotną matką na świecie – mruknęła rudowłosa. Allie prychnęła ostentacyjnie.
- Nie masz pojęcia, co się porywasz… Ale zamierzasz urodzić, tak?
Kiwnęła krótko głową.
- Myślałam… Ale nie dam rady. Nie mogę. Potem…. W trakcie zobaczę, co dalej.
- To czyste szaleństwo… Czekaj, a co z Hugh? Chyba nie… - zaczęła, ale Lily szybko zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie jesteśmy i nie byliśmy razem… W żaden sposób. Ale chce pomóc – dodała po chwili.
- Miło z jego strony… Co… Co teraz  zrobisz?
- Chyba powiem rodzicom… Mam opłacony akademik do końca semestru, a potem...
- No, ale czekaj… - przerwała jej szybko Allie. – Mówiłaś, że rodzice cieszą, że Petunia…
- Petunia ma męża – wyjaśniła szybko Lily. – Ja jestem sama. Nie będą zachwyceni.
- To co zrobisz dalej? Lily, posłuchaj, musisz…
- Nie muszę! Pojdę do siostry taty, ona jest… Inna. Pomoże mi… Allie, nie martw się.
- Bo… Oh, dlaczego ty zawsze pakujesz się w kłopoty, co?!

- Nie radzę – mruknął Syriusz na powitanie. Remus spojrzał na przyjaciela oszołomiony. Black siedział na schodach prowadzący do kamienicy, wyraźnie w złym humorze. – Nie radzę. – powtórzył, kiedy Lupin położył rękę na klamce. – Twoja żona ma wyjątkowo podły humor. Kiedy wychodziłem, a raczej uciekałem w popłochu, wyżywała się na kotletach.
- To, że na ciebie naskoczyła…
- Tym razem nic jej nie zrobiłem! – zaprotestował szybko Syriusz. – Na powitanie rzuciła mi się do gardła, nazywając tchórzem, łajdakiem…
- Czyli po prostu stwierdziła fakt.
- A kiedy spytałem dlaczego tym razem odpowiedziała, że to za wszystkich tchórzliwych łajdaków tego świata i rzuciła we mnie szklanką.
- Przesadzasz – oznajmił Remus. – Jeśli chcesz, to siedź tutaj, ja wracam do domu.

- Co wy tu robicie? – zapytał oszołomiony James, zatrzymując się przed siedzącymi na schodach Remusem i Syriuszem. Obaj spojrzeli na niego zmęczonym spojrzeniem.
- Allie ma zły humor, tu jest bezpiecznej – oznajmił Syriusz. – Czekamy, aż jej przejdzie.
- Wyrzuciła was?
- Nie do końca, sami uciekliśmy – sprecyzował Lupin.
- Ratowaliśmy życie – dodał Syriusz.
- Nadal jest zła za rano? – zdziwił się James. Lupin i Black wymienili spojrzenia.
- To chyba trochę za mało – stwierdził Remus. – Po za tym, nie była sama, jak wychodziłem akurat przyszła Lily. Nie wiem, co w nią wstąpiło, nigdy dotąd…
- Tu jesteście, tchórze.
Allie wyszła przed kamienicę i obrzuciła ich wściekłym spojrzeniem. James cofnął się szybko, widząc jej minę.
- W lodówce macie kotlety, musicie sobie przez parę dni poradzić sami, musze coś załatwić – oznajmiła chłodno.
- Co? – spytał szybko Remus.
- To, do czego żaden z was niemiałby jaj! – warknęła w odpowiedzi i wyminęła ich szybko.
James patrzył jak oddala się w głąb ulicy, myśląc gorączkowo. A potem bez słowa pobiegł za Allie, doganiając ją za rogiem.
- Czekaj!
- Czego chcesz? – warknęła na niego nawet się nie zatrzymując. – Spieszę się na pociąg.
- Widziałaś się z Lily?
Stanęła i spojrzała na niego zaskoczona. James wiedział, że igra z ogniem. Był jednak pewny, że Lily albo nie powiedziała jej nic, albo tylko trochę. W przeciwnym razie, sądząc po jej bojowym nastroju, od razu zrzuciłaby go ze schodów.
- Tak, a co?
- Nie wiesz….- zawahał się. Allie patrzyła na niego pytająco, a w jej oczach palił się żywy ogień, jakiego nigdy dotąd nie widział. Nabrał pewności, że coś wie. – Nie wiesz czy zrobiła… to?
- Zrobiła co? – zapytała wyzywająco, a Jamesowi nagle zrobiło się gorąco. Wsadził ręce w kieszenie i wbił wzrok w buty. Nie mógł teraz na nią spojrzeć. – Co zrobiła, James?
- No… To – Wymamrotał niechętnie. Allie prychnęła i zrobiła krok w jego stronę.  Czuł na sobie jej świdrujące spojrzenie. Powiedzenie czegokolwiek przychodziło mu coraz trudniej. – Czy… usunęła…
Podniósł niepewnie głowę. Chociaż Allie była dużo od niego niższa i drobniutka, w tej chwili miał wrażenie, że to ona przerasta go o pół stopy. Zmarszczyła brwi.
- Nie… Zaraz, ale skąd wiesz o dziecku?
Natychmiast odwrócił wzrok. Oczy Allie rozszerzyły się, kiedy szybko dopasowała do siebie wszystkie fakty. A potem zamachnęła się z całej siły i strzeliła Jamesa pięścią w  policzek.
- Jak mogłeś! – wrzasnęła, trzymając się za dłoń. – Ty łajdaku jak mogłeś!?
- To była jej decyzja!
- Jej decyzja!? – zrobiła krok w jego stronę, zapominając o bólu dłoni. James cofnął się gwałtownie. – Sama zadecydowała, że wpadnie!? Sama ze sobą spała!? Sama się zostawiła!? Skurwysynie!
Wsadziła rękę do kieszeni i przeklęła siarczyście, gdy nie znalazła tam różdżki.  James cofnął się najdalej jak się dało.
- Ona sama sobie nie poradzi! A ty się pytasz… Zabije cię! – krzyknęła, podwijając rękawy.
- Podjęła decyzje sama! – powiedział szybko James. – Poinformowała mnie, że jest w ciąży i jasno dała do zrozumienia, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego i…
- A ty wspaniałomyślnie na to przystałeś! – zakpiła Allie. – Jakie to szlachetne z twojej strony. Co według ciebie miała zrobić!? Kajać się i błagać o pomoc!? Twoim zasranym obowiązkiem było wybić jej to z głowy i pomóc! Nigdy nie spodziewałabym się czegoś takiego po tobie! Po każdym, ale nie po tobie! Nawet Syriusz bierze odpowiedzialność za swoje błędy!
- Gdzie ona jest? – spytał. Allie prychnęła.
- A co cię to teraz obchodzi?
- Gdzie ona jest? – powtórzył trochę głośniej i stanowczo. – Nie widziałaś jej. Nie widziałaś, w jaki sposób o tym mówiła, nie widziałaś jej spojrzenia.
- Powinieneś był ją powstrzymać – wyszeptała Allie.
- Przekonałaś ją kiedyś do czegoś? Gdzie ona jest? – wycedził. Allie zawahała.
- U rodziców. Chce im powiedzieć…
Kiwnął głową i wyminął ją bez słowa.
- James, oni jej nie pomogą, oni…
- Wiem – powiedział chłodno. – Mam plan. Dziękuje.
- Idiota…  - wymamrotała, odwróciła się i wróciła w stronę domu. Syriusz i Remus nadal siedzieli na schodach, najwyraźniej nie do końca pewni, czy Allie nie wróci. Na jej widok obaj poderwali się. – Wasz przyjaciel to  łajdak – oznajmiła krótko.
- Myślisz, że go zabiła? – spytał cicho Syriusz Remusa. Allie pokręciła głową i wskazała im głowa drzwi.

Podciągnęła kolana pod brodę i naciągnęła na nie sweter. Celowo wybrała ten największy i najbardziej rozciągnięty – wiedziała, że brzuch jest jeszcze niewidoczny, ale znacznie lepiej czuła się, gdy nie było widać jej ciała.
Siedzieli razem w pokoju, oglądając telewizje. Lily milczała udając, że jest zainteresowana programem.
- Jesteś strasznie chuda – oznajmiła nagle Isabella, patrząc z uwagą na córkę. – Powinnaś się lepiej odżywiać.
- Jestem zmęczona, mamo – powiedziała cicho Lily.
- Możesz opuszczać zajęcia? Jest początek nowego semestru – zauważył Gregory, przyglądając się z uwagą córce. Lily naciągnęła sweter jeszcze niżej.
- Przestań tak robić – zirytowała Isabella. – Niszczysz ubranie, potem nada się tylko do wyrzucenia.
- Lubię gdy jest rozciągnięty – wyszeptała cicho Lily. – Muszę z wami porozmawiać… Jest coś…  Muszę wam coś powiedzieć…
Państwo Evans wpatrywali się w córkę z wyczekująco.
- Jestem w ciąży.
Zapadła krótka cisza. Do drzwi wejściowych ktoś zadzwonił, nikt jednak nie zawrócił na to uwagi. Isabella pobladła, Gregory zacisnął ręce na filiżance.
- Jak to… w ciąży? – spytał.
- Jak… Jak mogłaś, Lily? Przez tyle… Na miłość boską, otwórzcie te drzwi!
- Ja pójdę – powiedziała Lily, podnosząc się.  Na drążących nogach przebiegła do holu i szybko pociągnęła za klamkę. Zamarła. – James?  Co ty tu robisz? Co z twoją twarzą?
Potter dotknął napuchniętego policzka, skrzywił się i potrzasnął głową.
- Musimy porozmawiać – oznajmił stanowczo. Lily jęknęła.
- To nie jest dobry moment…
- To ważne – przerwał jej szybko. Lily otwierała już usta, gdy usłyszała ostry głos ojca wołający ją z salonu.
- Proszę, nie teraz, idź sobie – powiedziała drżącym głosem. Była pewna, że jeszcze chwila i całkowicie się rozklei, a nie mogła sobie na to poradzić. Złapała za klamkę, by zamknął drzwi, ale James był szybszy i natychmiast zablokował jej rękę. Pochylił się nad nią.
- Powiedziałaś im?
Odwróciła wzrok i kiwnęła głową.
- Lily, co… Dzień dobry.
Gregory Evans wszedł do holu i zmierzył Jamesa surowym spojrzeniem, zatrzymując się na chwilę dłużej na jego twarzy.
- Dzień dobry.
- James właśnie idzie – powiedziała cicho Lily. Gregory przypatrywał się im z uwagą.
- Proszę wybaczyć, ale wybrał pan sobie bardzo nieodpowiedni moment na wizytę – oznajmił w końcu spokojnym tonem. Lily złapała za klamkę, jednak i tym razem James był szybszy.
- Wydaje mi się, że powinien brać udział w tej rozmowie.
Lily otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale James był już w środku. Gregory przez chwilę stał nieruchomo, a potem wskazał dłonią na salon.
- Lily.
Kiwnęła głową i przeszła przodem, unikając ich spojrzeń. Isabella stała przy oknie, trzymając w dłoniach kieliszek czerwonego wina. Drżała na całym ciele, a kiedy usłyszała kroki, odwróciła się szybko.
- Jak śmiałaś, puszczać się…
Urwała, widząc stojącego obok Lily Jamesa. Spojrzała na córkę pytająco, potem zerknęła na męża.
- Pan Potter będzie nam towarzyszył – powiedział spokojnym tonem Gregory, wskazując mu miejsce. Lily odgarnęła włosy z czoła. Powinna coś powiedzieć, ale zjawienie się Jamesa i fakt, że nie wie dlaczego to tu jest i co chce zrobić, kompletnie ją paraliżowało. Była bezbronna i zupełnie straciła kontrolę nad sytuacją.
- Dlaczego? – zapytała Isabella, a Lily spojrzała szybko na Jamesa i pokręciła głową. Nie rób tego, nie rób tego, nie waż się tego zrobić.
- Ponieważ to ja jestem ojcem jej dziecka.
- To prawda, Lily?
Drgnęła, kiedy padło jej imię i spojrzała najpierw na ojca, potem na matkę i na koniec na Jamesa. Ten ostatni wydawał się najbardziej opanowany z nich wszystkich i wpatrywał się w Lily wyzywająco.
- Tak – odpowiedziała cicho zrezygnowana. – Ale to nie oznacza…
- Jak można być tak nieodpowiedzialnym! – wycedziła Isabella, patrząc to na jedno, to znów na drugie. – Macie po dwadzieścia lat, całe życie przed sobą…
- Mamo…
- Nie przerywaj mi! – krzyknęła piskliwie Isabella. – Co wyście sobie myśleli? I niby co teraz zamierzacie zrobić?
- To co należy – powiedział tym samym, spokojnym tonem James. Lily szybko na niego zerknęła, próbując w jakikolwiek sposób przekazać mu, by był cicho. Wystarczyło jednak tylko jedno spojrzenie, by zorientowała się, do czego zmierza ta rozmowa. Pokręciła szybko głową. – Pobierzemy się. – Powiedział nie odrywając od niej wzroku nawet na jedną chwilę. Tego dla Lily było zbyt wiele.
W tej chwili, straciła już zupełnie kontrolę nad sytuacją. Wiedziała, że nie może być gorzej. Wykorzystując zaskoczenie rodziców, podeszła do niego szybko i złapała za rękę.  
- Przepraszam na chwilę, musimy sobie coś wyjaśnić – wycedziła i nie czekając na reakcje, wyciągnęła go z salonu. – Co ty wyprawiasz!? – syknęła, zatrzaskując drzwi od swojej sypialni.
- Próbuję ratować twoją skórę!
- Ratować!? – pisnęła z wściekłością. – Miałam nad tym kontrolę, jakim prawem odwaliłeś ten cyrk na dole!? Co to za chory pomysł!?
- Masz lepszy, żeby wyjść z tego z twarzą? – zapytał spokojnie. – Bo ja jakoś nie.
- Nie wyjdę za ciebie – oznajmiła stanowczo.
Twarz Jamesa na krótki moment zmieniła się. Lily nagle poczuła się wyjątkowo głupio. Usiadła na brzegu łóżku, wpatrując się w niego uważnie.
- To nie jest rozwiązanie – wyszeptała po chwili. – Dlaczego zmieniłeś zdanie?
- To ty je zmieniłaś – powiedział chłodno, opierając się o ścianę.
- Nie zmieniłam. Nadal nic od ciebie nie chcę.
- Nie o tym mówię – przerwał jej chłodno. – Dlaczego każdą wszystkie ważne decyzje, zawsze podejmujesz sama? Nigdy nie liczysz się z tym, że mogą one dotyczyć też innych?
- Nigdy nie chciałam poddać się aborcji – powiedziała cicho. – I zrobiłam, jak uważałam za słuszne. To nie jest twoja sprawa. Nie musisz czuć wobec mnie żadnych obowiązków. Poradzę sobie sama.
- To jest moje dziecko i moja sprawa. Nie zostawię was samych.
- Nie wyjdę za ciebie – powtórzyła cicho. – To…
- Do cholery jasnej, Lily, nie widzisz, że nie masz wyboru!?
Podskoczyła, kiedy podniósł głos. Spojrzała na niego oszołomiona.
- Jesteś w ciąży! Twoja rodzina nie zaakceptuje panny z dzieckiem, a ja nie zostawię cię na lodzie! Ludzie pobierają się, pobierali i będą pobierać…
- Bo się kochają! Są razem, chcą tworzyć rodzinę, nie są dla siebie obcy! – krzyknęła. Nagle doszło do niej co powiedziała. Zatkała usta i spojrzała na Jamesa przerażona. Tym razem już nie krył emocji. Spojrzał na nią w taki sposób, że poczuła chęć zapadnięcia się pod ziemię.
- Szkoda, że po siedmiu latach znajomości uważasz nas za obcych sobie ludzi. Najwyraźniej naprawdę nic o tobie nie wiem – wyszeptał.
- Nie to…
- Wiem, co miałaś na myśli. – przerwał jej oschle. – Fakty są jednak takie, że jesteś w ciąży. Chcę ci pomóc, jeśli nie zamierzasz przyjąć mojej pomocy, zejdź na dół i powiedz to twojej rodzinie.
- To nie fair – wyszeptała.
- Zdradzę ci pewien sekret – powiedział James, pochylając się i wyszeptał jej do ucha - życie nie jest fair.

- Nieodpowiedzialni…
- Zamierzasz się na to zgodzić? – zapytał nagle Gregory, a Isabella zatrzymała się i spojrzała na niego zaskoczona. – Zamierzasz zgodzić się na ten ślub?
- Oczywiście. A ty nie?
- Nie kochają się – powiedział cicho mężczyzna. – Nie są razem od ponad dwóch lat.
- I nie przeszkadzało im to uprawiać seksu! Należy brać odpowiedzialność za własne decyzje, czas by nasza córka się tego nauczyła, bo inaczej nie da sobie rady w życiu.
Gregory spojrzał na małżonkę uważnie. Isabella krążyła po pokoju, wykręcając nerwowo brzeg swetra.
- Wydawało mi się, że nie chcemy dla naszych córek tego, do czego nas zmuszono.
- Chcę dla niej jak najlepiej – krzyknęła piskliwie kobieta. – To dobry chłopak, sam mówiłeś, że jest dla niej odpowiedni! Jest z dobrej rodziny, zaopiekuje się nimi lepiej niż ktokolwiek inny i uchroni przed wstydem!
- Więc ważniejszy dla ciebie jest honor niż ich szczęście?
- Ważnym jest dla mnie, żeby nie mieć wnuka bękarta! Bo to życie tego dziecka zniszczą, jeśli pozwolą…
- O wiele bardziej je skrzywdzą, jeśli będą żyli nienawidząc się siebie.
- Nienawidzisz mnie? – spytała cicho Isabella, patrząc na męża z uwagą. – Żałujesz, że zgodziłeś się ze mną ożenić, bo tak chciała twoja rodzina? Nienawidzisz mnie?
- Dobrze wiesz, że nie – powiedział cicho, odwracając wzrok.
Małżeństwo Isabelli i Gregory’ego było małżeństwem aranżowanym. Oboje wychowani w dobrych rodzinach o starych zasadach, zostali sobie wybrani już kiedy byli dziećmi.  W ramach dobrego przymierza, jak często im powtarzano.
Nie nauczyli się mówić o swoich uczuciach, zawsze powściągliwi i opanowani. A jednak trudno było znaleźć drugie takie małżeństwo jak oni.
- Czasem uczucie przychodzi z czasem – podjęła Isabella. – Oni się kochali. Skoro ten chłopak tutaj jest, jestem pewna, że w końcu będą szczęśliwi. Więc tak, Gregory, uważam, że powinniśmy się zgodzić na ten ślub.
Umilkli, kiedy drzwi się  otworzyły i do środka weszła Lily. Wyglądała na dużo spokojniejszą niż kiedy wychodzili. Za nią, trochę z tyłu trzymał się blady James.
- Pojadę z Jamesem do Londynu – powiedziała ochrypniętym głosem. – Jest kilka spraw, które musimy omówić, to nam zajmie trochę czasu…
- Nie wydaje ci się, że zasługujemy na pewne wyjaśnienia? – zapytała szorstko Isabella, patrząc to na Lily, to na trzymającego się z tyłu Jamesa. Lily przełknęła ślinę i wyrecytowała ustaloną wcześniej regułkę.
- Wyjaśnimy wam wszystko, jak tylko powiemy rodzicom Jamesa. Nie ma sensu tłumaczyć tego wszystkiego dwa razy, po za tym są pewne kwestie, które powinniśmy omówić najpierw sami…
Przez chwilę wydawało jej się, że zaprotestują. Usłyszała jak za jej plecami James robi kilka stron w jej stronę i poczuła, że staje tuż obok. Nie miała odwagi na niego spojrzeć, wbiła szybko wzrok w swoje dłonie.
- Dobrze – powiedział nagle Gregory. – Idźcie.

- Kto ci powiedział? – spytała Lily, kiedy wyszli z domu państwa Evans. James nie odpowiedział, wyraźnie unikając jej spojrzenia.
To była zdecydowanie najbardziej niezręczna sytuacja, w jakiej kiedykolwiek się znalazła. Trudno mówić o tym, co wtedy czuła.
- Ty.
- Nie próbuj robić uników – prychnęła cicho. – Tylko dwie osoby wiedziały, że zamierzam rozmawiać o tym z rodzicami… Allie.
- W takim razie po co pytasz?
Zatrzymała się, a James obrócił do niej przez ramię. Poczuła jak robi się jej słabo na widok jej spojrzenia.
- Niczego nie rozumiesz – Lily odgarnęła nerwowo włosy z twarzy. – Nie chcę waszej litości. Nie potrzebuję jej, zwłaszcza nie potrzebuję twojej litości. I nie będę akceptowała tego, że jesteś tu z poczucia obowiązku…
- Wydaje mi się, że nie masz innego wyboru – przerwał jej James, nagle podnosząc lekko głos. – Przestań odtrącać pomocne ci dłonie, bo w tej chwili cię na to nie stać. I nie licz, że tym razem załatwisz wszystko ucieczką, bo nie masz dokąd uciekać!
- Nie uciekam! – zaprotestowała natychmiast Lily, a James prychnął jak rozjuszony kociak.
- Jesteś specjalistką od ucieczek. Uciekłaś po weselu Allie i Remusa.
- Nie miałam po co zostać!
- Uciekłaś w wakacje, kiedy tylko zobaczyłaś, że jesteśmy w domu!
- To wszystko było…
- Nie dałaś nam szansy! – przerwał jej wściekły. Lily zamilkła pewna, że jeśli się odezwie, zacznie płakać. Twarda gula stanęła jej w gardle. – Nawet nie próbowałaś! Bez mrugnięcia okiem skreśliłaś rok z naszego życia! Uciekłaś nie mając odwagi stanąć twarzą w twarz ze mną czy Syriuszem, bo tak było łatwiej…
Zamachnęła się, ale James błyskawicznie zablokował jej dłoń w powietrzu.
- Mylisz się – wyszeptała drżącym głosem, patrząc mu po raz pierwszy od miesięcy w oczu. – Wyszłam zanim się obudziłeś, bo nie chciałam usłyszeć, że to był błąd. Wyjechałam w wakacje, bo nie chciałam tego wszystko rozdrapywać, sądziłam, że tak będzie wam łatwiej. Wyjechałam wtedy… Nie powiedziałam ci o Syriuszu, bo sądziłam, że bardziej potrzebujesz jego przyjaźni niż kolejnego… Nie chciałam, żebyś był sam…. Miało być łatwiej. Jeśli uważasz, że przekreślenie jedynej dobrej rzeczy jaką wtedy miałam… Skoro uważasz, tak było mi łatwiej, to się grubo mylisz i chyba naprawdę mnie nie znasz.... Zostawienie ciebie było najtrudniejszą rzeczą jaką przyszło mi kiedykolwiek zrobić… Nie chcę twojej pomocy.
- Więc co zamierzasz zrobić? – spytał, gdy odwróciła się na pięcie by odejść. – Dokąd zamierzasz iść? Przestań się unosić dumą – Podszedł do niej i rzucił jej szorstkie spojrzenie. – Daj sobie pomóc. Jeśli nie dla siebie, to pomyśl o dziecku i o tym, co sama możesz mu zapewnić…
- A gdzie tu miejsce dla ciebie? Chcesz czegoś takiego?
- O mnie się nie martw – mruknął cicho. – Chodźmy.
Lily przez chwilę się wahała, a potem ruszyła za nim powoli. Jaki był sens zaprzeczaniu temu, co powiedział, skoro miał rację – potrzebowała jego pomocy. To czy jej chciała, czy nie, w tej chwili przestało mieć znaczenie.

- A gdzie tu miejsce dla ciebie? Chcesz czegoś takiego?
- O mnie się nie martw – mruknął cicho. – Chodźmy.
Lily przez chwilę się wahała, a potem kiwnęła głową i czując jak robi jej się słabo, bez słowa ruszyła za nim.

Zamilkła. Spojrzała ukradkiem na Jamesa, który stał przy oknie, wpatrując się przez nie zamyśleniu. Widziała napięcie w jego sylwetce, dłonie kurczowo zaciskające się na brzegu parapetu, kamienny profil i puste spojrzenie. Nie odezwał się ani razu od chwili, kiedy weszli do mieszkania i oznajmili, że zamierzają się pobrać.
Reakcja przyjaciół całkowicie ją zaskoczyła. Nie spodziewała się okrzyków radości i gratulacji. Była pewna, że zaspie ich grad sprzeciwów i wątpliwości, tymczasem w mieszkaniu zapanowała cisza. A potem, po minucie która wydawała się być jej wiecznością, odezwała się Allie.
- To twój sposób na naprawienie sytuacji? – zwróciła się do Jamesa, który zacisnął mocno szczęki i odwrócił spojrzenie. – Pierścionek zaręczynowy? To chore.
- Nie rozumiem – odezwał się nieco zaskoczony Remus, patrząc po nich kolejno. – Co tu się dzieje?
Lily zerknęła ukradkiem na Jamesa, ale ten ani myślał się ruszyć. Doskonale zrozumiała jego niemy przekaz – tym razem musisz załatwić to sama.
- Jestem w ciąży – powiedziała. James drgnął, jakby wymierzyła mu policzek, ale nie odwrócił się. Allie rzuciła mu gniewne spojrzenie i zacisnęła usta w cienką linię. Lily była pewna, że przyjaciółka z trudem powstrzymuje emocje. Była jej wdzięczna za wsparcie, wiedziała jednak, że nie może dopuścić do sytuacji w której to Potter będzie winny. – To stało się po waszym weselu, my… Byliśmy pijani.
Jej spojrzenie padło na Syriusza, który dotąd nie odezwał się ani słowem. Siedział sztywno wyprostowany wpatrując się w nią z mieszaniną niedowierzania i złości. Poczuła jakby ktoś mocno uderzył ją w brzuch.
- Potrzebujemy waszej pomocy – odezwał się niespodziewanie James. Lily nie spojrzała w jego stronę, utkwiła wzrok w swoich splecionych na kolanach dłoniach. Usłyszała kroki. Podszedł bliżej. – Nie chcemy, by wszyscy wiedzieli… Nie chcemy, żeby wyglądało to jak wpadka po jednorazowym numerku.
Lily zagryzła niepewnie wargę. Po wyjściu z domu jej rodziców ustalili zaledwie kilka szczegółów – między innymi to, co powiedzą rodzinie. To on zaproponował – a w zasadzie postawił warunek – by skłamali o tym, w jakich okolicznościach spędzili razem noc. Lily nie pytała o powody – zgodziła się, wiedząc że w tej chwili zdana jest całkowicie na jego łaskę. Nie miała też powodów, by protestować – panna z dzieckiem żyjąca w związku, nawet nieformalnym wypada lepiej niż dziewczyna która wychodzi za mąż, bo puściła się w pijackim szale. Zwłaszcza w takiej rodzinie jak jej.
- Jasne. To by źle wyglądało – prychnęła Allie.
- Allie – jęknęła rudowłosa. - Proszę. To nie jest odpowiedni moment.
- Nie – przerwała jej szorstko przyjaciółka. – To najlepszy moment na takie rozmowy. Wasze rozwiązanie tej sytuacji jest do bani – powiedziała stanowczo. – Z tego nie wyjdzie nic dobrego. Oboje jesteście zdezorientowani, ale…
- To jest postanowione – powiedział stanowczo James. Allie rzuciła mi ostre, wyzywające spojrzenie. – Pobierzmy się, czy ci to się podoba czy nie. Nie potrzebujemy twojej akceptacji.
- To chore. Nie zagłuszysz tym swoich wyrzutów sumienia – oznajmiła chłodno. – Żadnemu z was to nie pomoże.
- Ta rozmowa nie ma żadnego sensu – stwierdził Potter i nim ktoś powiedział coś więcej wyszedł z pokoju. Lily ukryła twarz w dłoniach i wypuściła ciężko powietrze z płuc.
- To idiota – mruknęła cicho Allie, podchodząc do przyjaciółki i położyła jej dłoń na ramieniu w geście dodającym otuchy. – Nie martw się.
- Myślę, że powinieneś do niego iść – odezwał się cicho Remus. Lily podniosła głowę, pewna że Lupin zwraca się do niej, ale on przypatrywał się Syriuszowi, który nagle drgnął jakby obudzony ze snu. Kiwnął głową i z nieco nieprzytomnym wyrazem twarzy wyszedł z salonu, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem rudowłosej. Remus przez chwilę siedział nieruchomo poczym również wstał. – Zostawię was.
- Nie powinnaś była…  - zaczęła cicho Lily, ale Allie szybko jej przerwała.
- Nie. Bez względu na wszystko, co między wami było, bez względu na wszystko, zachował się jak palant – powiedziała twardo Allie. – Zaręczyny niczego nie zmienią.
- Był zdenerwowany. Oboje byliśmy – powiedziała cicho Lily. – Nie mam do niego pretensji za to, co powiedział. Próbuje mi pomóc.
- Wybrał zły sposób – stwierdziła szorstko dziewczyna. Lily spojrzała na nią udręczonym spojrzeniem. – Lily, to nie wypali. Ślub, udawanie… To wszystko jest nie tak, kochanie – powiedziała łagodniejszym tonem.
- Wiem – oparła głowę o bok przyjaciółki, która przysiadła na oparciu fotela. – Ale wydaje mi się, że oboje nie mamy innego wyboru.

Ktoś kto dobrze znał małą kamieniczkę w której mieszkali wiedział, że ze strychu można dostać się na dach, z którego roztacza się widok na centrum miasta. Syriusz mało znał miejsce, w którym mieszkał i kilka tygodni zajęło mu odkrycie, że kiedy James znikał wieczorami nie udawał się do pubu czy na randki jak większość ich rówieśników, ale uciekał właśnie tam.
Dlatego bez wahania skierował swoje kroki na strych, kiedy opuścił salon. Potter siedział tam gdzie zawsze – na samym szczycie, wsparty plecami o ścianę sąsiadującej kamieniczki. Jako wytrawny gracz nie obawiał się wysokości – czego nie można było powiedzieć o Syriuszu, dla którego wchodzenie po śliskich dachówkach z dwoma butelkami Ognistej Whisky w ręku nie było szczególnie komfortowe.
- Jeśli zamierzasz skakać, proponowałbym jakiś most – powiedział na przywitanie. Potter zerknął na niego krzywo, ale kąciki jego ust nieco zadrgały. – Pomyślałem, że chcesz się napić – dodał poważniej, podsuwając mu butelkę. James wziął ją bez słowa, a Syriusz usiadł naprzeciw niego. Zapadła głucha cisza. – Więc… Ty i Evans? Znowu? – zapytał w końcu, kiedy cisza stała się nerwowa. Twarz przyjaciela natychmiast stężała, brwi ściągnął tak mocno, że niemal scaliły się w jedną linię. Syriusz poczuł ścisk w żołądku. Upił trochę z butelki dla rozładowania napięcia.
- A co, masz wobec niej jakieś plany? – spytał szorstko. – Przepraszam – powiedział niemal od razu zmęczonym tonem, widząc zmieniającą się twarz Syriusza. – Nie powinienem. Miałem parszywy dzień.
- Nie szkodzi, zasłużyłem – odezwał się Syriusz. James zdjął okulary i znużony przetarł oczy palcami.
- Mieliśmy do tego nie wracać – przypomniał Potter. 
- W obecnej sytuacji to może być trudne – zauważył smętnym tonem Syriusz. James westchnął ciężko. – Czyli co? Naprawdę zamierzasz się z nią ożenić?
- Chyba nie mam wyjścia – wzruszył ramionami. Syriusz otworzył usta, ale zanim coś powiedział Potter dodał. – Zamierzasz mnie odwodzić od tego pomysłu?
- Nie – powiedział ku swojemu własnemu zdziwieniu Syriusz. James spojrzał na niego szczerze zaskoczony. – Na twoim miejscu zrobiłbym to samo.
Przez krótką chwilą żaden z nich nic nie powiedział. Kiedy James ponownie zabrał głos, jego ton brzmiał nieco weselej.
- Na twoim miejscu uważałbym ze słowami. Poligamia jest u nas zabroniona.
- Wiesz… To akurat było wredne – stwierdził urażonym tonem. – Powinienem się obrazić – dodał siląc się na poważny ton i dla uwydatnienia swojego oburzenia pogroził przyjacielowi palcem. – Po za tym, powinieneś zmienić repertuar żartów, te o mojej rozwiązłości są już przejedzone.
- Mnie one nadal bawią – przyznał Potter i upił nieco z butelki. – Łapo? – zagadnął po chwili milczenia.
- Mhm?
- Dzięki.
Syriusz uśmiechnął się pokrzepiająco. W tej chwili tyle wystarczyło.

- Nie gadam z tobą – stwierdziła chłodno Allie, kiedy James wszedł do salonu. Strzepnęła nerwowym ruchem kołdrę i nawet nie zaszczyciła przyjaciela spojrzeniem.
- Skąd wiesz, że to ja, a nie Remus albo Syriusz?
- Capi od ciebie tchórzem – mruknęła Allie. – Chłopaki wyszli po zakupy. W domu jesteśmy tylko we troje.
- No tak. Zamierzasz traktować mnie jak śmiecia do końca życia?
- Nie, tylko dopóki będziesz się tak zachowywać – warknęła ze złością. Cisnęła poduszką w sofę i odwróciła w stronę Pottera. Stał oparty o ścianę tuż przy drzwiach i wpatrywał w nią uważnym, czujnym spojrzeniem. – Posłuchaj, zdaje sobie sprawę, że dla was obojga cała ta porypana sytuacja jest cholernie trudna. Nie wiem do dokładnie między wami zaszło teraz czy wcześniej. Ale wiedziałeś, co ona chce zrobić i powinieneś był zareagować. Nie oczekuj, że poklepię cie po pleckach i będę żałować, bo zachowałeś się jak ostatni gówniarz.
Nie próbował się bronić. Stał nieruchomo przyglądając się jej z uwagą.
- Wiem – powiedział w końcu.
- Zaopiekujesz się nią? – spytała cicho, przyglądając mu się spode łba. – Wiesz, że teraz nie chodzi tylko o was? Możesz mi obiecać, że będą szczęśliwi?
- Nie – powiedział całkowicie szczerze. Allie przyjrzała mu się podejrzliwie. – Mogę obiecać, że zrobię wszystko by tak było, ale nie obiecam ci, że tak będzie.
Przez chwilę milczała. A potem kiwnęła głową.
- W porządku. To mi wystarczy – powiedziała cicho i przywołała go gestem do siebie. Cisnęła w niego poszwą na poduszkę. – Nie nawal… O co chodzi z tą konspiracją?
- Dla nas obojga będzie lepiej, jeśli jak najmniej osób będzie znało… okoliczności tego małżeństwa?
- Naprawdę? Dla was obojga? – spytała z powątpiewaniem, patrząc na przyjaciela z uwagą. – James, jeśli chcesz żebym kłamała, chcę znać prawdę.
- Próbuję ratować własny tyłek, zadowolona? – wyrzucił z siebie ze złością. Kiedy wbiła w niego wyczekujące spojrzenie, podjął zakłopotany. – Nie chcę, żeby rodzice wiedzieli. Mama nie czuje się ostatnio najlepiej, nie chcę dodawać jej dodatkowych stresów wiadomością o małżeństwie z rozsądku. Nie tak to sobie raczej wyobrażała.
Allie pomyślała o Pani Potter, drobnej, dobrej i zawsze ciepłej kobiecie, która czasem przywoziła im najlepsze ciasta z dyni jakie w życiu jadła i którą duma rozpierała za każdym razem, gdy patrzyła na swojego syna.
- Nie chcę żeby jeszcze tym się zadręczała – dodał cicho James. – Wystarczająco martwi się o ojca, mnie i Syriusza, żeby dodawać jej jeszcze tego.
Jeśli jest na świecie ktoś, dla kogo warto by kłamać, to na pewno ona, pomyślała Allie.
- Powinieneś porozmawiać z Lily – powiedziała w końcu. – Powiedzieć jej dlaczego chcesz udawać. Jeśli ma wam się udać, musicie być ze sobą szczerzy, a Lily to zrozumie.
- Udać?
James spojrzał na nią zaskoczony, a Allie pokręciła zaskoczona głową.
- Weźmiecie ślub. Będziecie mieć dziecko – zauważyła cicho. – Macie wspólną przeszłość i wspólną przyszłość. Może nie najlepszą, ale jednak. Czeka was razem wspólne życie, długie lata we dwoje. Więc tak, udać. Jeśli chcesz, żeby to wypaliło, jeśli nie chcesz spędzić najbliższych lat życia w związku który jest tylko klatką, musisz być z nią szczery. Albo od razu odwołaj to wszystko… Porozmawiaj z nią, James. Lily zrozumie.
- Co zrozumiem? – dobiegł ich od drzwi cichy głos. Spojrzeli na Lily, która uniosła wysoko brwi wyraźnie zaniepokojona. – Co ma mi powiedzieć?
- Zostawię was samych  - powiedziała cicho Allie. – Dobranoc.
Kiedy wyszła, zapadła krępująca cisza. James w milczeniu powrócił do ścielenia posłania na kanapie. Lily stała w miejscu.
- O czym masz mi powiedzieć? – powtórzyła cicho, kiedy milczenie stało się nieznośne. – James?
- To nieistotne – powiedział, nie zwracając się nawet w jej stronę. W nerwowym geście zaczął strzepywać poduszkę, zapominając, że chwilę wcześniej zrobiła to Allie. – Naprawdę, w tej chwili to nie ma znaczenia.
- To coś mnie dotyczy – zauważyła Lily, przypatrując się mu z uwagą. – Więc ma znaczenie. Chcę wiedzieć.
James odwrócił się i spojrzał na nią z uwagą. Lily wydawała się być w nieco lepszej formie niż godzinę temu gdy tu przyszli. Odgarnął włosy z czoła.
- Wydaje mi się, że jest parę rzeczy które powinniśmy ustalić – zaczął w końcu, rzucając poduszką o sofę. Lily kiwnęła głową.
- Tak, chyba tak.

XIII. Marzec 1980, Londyn

Nacisnęła łokciem klamkę i otworzyła drzwi prowadzące do ogrodu. James siedział po turecku na trawniku.
- Przyniosłam ci her… Palisz?
James spojrzał lekko zamglonym wzrokiem na papierosa w swojej ręce i westchnął cicho.
- To? Ktoś kiedyś powiedział, że to rozluźnia. Gówno prawda, obrzydlistwo  - mruknął, rzucając niedopałkiem na szklany talerzyk. Allie usiadła obok i podała mu herbatę.
- Denerwujesz się.
- Nie – zaprzeczył, kręcąc głową. – Jestem tylko przerażony.
- To normalne – uśmiechnęła się cicho. – Jutro się żenisz.
- Nie, to nie o to chodzi – wyszeptał i zawahał się, poczym podjął. – Nie wiem, czy dobrze robimy. Może ona ma racje, może…
- Nie ma racji – przerwała mu stanowczo. – Podejmujecie słuszną decyzję. To co zrobiłeś, było naprawdę dojrzałe i szlachetne.
Potter prychnął cicho.
- Tylko brak w tym miejsca na romantyzm, co?
Podciągnął nogi pod brodę i spojrzał na niebo. Allie przez chwilę milczała, wpatrując się w jego profil, a potem powiedziała cicho.
- Nie, nie brak. Myślę, że nie brak… Prześpij się, bo czeka cię ciężki dzień – wyszeptała i wstała. – I nie martw się, będzie wszystko dobrze.
Odwróciła się.
- To zabawne – powiedział nagle. – Przez długi czas byłem pewny, że to z nią się kiedyś ożenię.
- I wiele się nie pomyliłeś – uśmiechnęła się łagodnie. Widząc jego niepewną minę zawahała się i dodała. – Lily miała wybór. Nie musiała się zgodzić. Mogła jechać do ciotki, mogła zostać z Hugh, a wybrała ciebie… Nie zrobiłaby tego dla byle kogo… Dobranoc.

- Pamiętaj – powiedziała cicho Allie, poprawiając włosy Lily – Jesteś szczęśliwą panną młodą.
Lily kiwnęła krótko głową czując ścisk gardła. Ledwo trzymała się na nogach a na dodatek dziecku zebrało się na gimnastykę.
- Wszystko będzie dobrze – dodała Allie łagodnym tonem – James o was zadba, przecież wiesz…
- Wiem – wychrypiała cicho Lily – Po prostu… To takie nie w porządku. Znów… Znów jest prze mnie nieszczęśliwy.
- Nie myśl tak o tym – przerwała jej ostro Allie – Nie wolno ci tak myśleć, słyszysz!? Nie teraz, nie dziś.
- Taka jest prawda, lepiej by mu było gdybym zniknęła z jego życia…
Urwała bo drzwi otworzyły się i do środka weszła Doreen Potter. Lily zmusiła się do uśmiechu.
- Ślicznie wyglądasz, kochanie – powiedziała ciepło, a za nią wkroczyła do środka mama Lily, z dobrotliwym, chociaż nieco uskąpionym uśmiechu. Lily była pewna, że podobnie jak ona sama, kobieta udawała dziś tylko szczęście. Lily dużo by dała, żeby móc się cieszyć tak jak Doreen – Zdenerwowana?
- Bardzo, proszę pani – odpowiedziała zgodnie z prawdą Lily.
- Daruj sobie to pani. Już zaraz będziemy rodziną, mów mi po imieniu, proszę – przerwała zniecierpliwiona kobieta – Mam coś, dla ciebie…
- Nie trzeba…
- Ależ trzeba. Komu mam to dać, jeśli nie synowej, James tego nie będzie nosić a chcę by pozostało w naszej rodzinie…
Wyciągnęła w stronę Lily elegancko zapakowaną zielonym aksamitem paczuszkę. Lily zawahała się ale Doreen wpatrywała się w nią oczekująco więc drżącymi rękami rozwiązała pakunek i westchnęła.
Na jej rękę wypadła delikatnie zdobiona srebrna spinka w kształcie dużej róży wysadzana drobnymi, opalizującymi w słońcu kamieniami.
- Jest wspaniała…
- Dostałam ją w dniu ślubu od mojej mamy – powiedziała łagodnie kobieta, obchodząc Lily i wpinając spinkę w jej włosy. Za ich plecami Allie westchnęła z zachwytem – wcześniej miała ją moja babcia, prababcia… Jest bardzo stara i przechodzi z pokolenia na pokolenie. W przyszłości chciałabym byś przekazała ją swojej córce lub synowej…
Głos uwiązł Lily w gardle, zdołała więc tylko kiwnąć krótko głową.
- Załóż je – odezwała się nagle jej matka, podchodząc i zawieszając na jej szyi naszyjnik z pereł – Musisz mieć coś pożyczonego, Petunia miała je na swoim ślubie, ty też powinnaś…
- To wszystko nie jest konieczne – wychrypiała Lily – Nie musicie…
- Taka jest tradycja – powiedziała pani Evans, nieco urażonym tonem – Po za tym, to jeden dzień w życiu, przypuszczalnie najważniejszy, wszystko powinno być jak należy…
- Wszystko będzie dobrze – wyszeptała jej do ucha Allie – Po prostu staraj się wyglądać na szczęśliwą, nikt nic nie zauważy.
Lily kiwnęła głową, bawiąc się bezwładnie rękawiczką. A kiedy Remus zapukał i oznajmił, że można zaczynać, przywołała na twarz szeroki, wymuszony uśmiech i wyszła zaczynać przedstawienie, które miało być resztą jej życia.

- Chodź.
Podniosła głowę i spojrzała na Jamesa, który wyciągnął ku niej dłoń.
- Chyba nie wypada, żeby panna młoda była jedną osobą, która nie tańczyła z panem młodym – powiedział widząc jej minę. – Zwłaszcza, kiedy oboje są w danej chwili wolni. No dalej, jeden taniec, pozory pamiętasz? – dodał lekko zirytowany. Lily kiwnęła głową i podniosła się, wygładzając sukienkę.
- Wszyscy się na nas patrzą – wyszeptała, kiedy zaczęli się powoli kiwać w rytm muzyki. Dookoła nich zapadło milczenie, wszyscy goście zwrócili głowy w ich stronę, ucichły rozmowy.
James rozejrzał się i mruknął coś pod nosem. W tej chwili Lily przestało przeszkadzać, że jeszcze wczoraj nie mogła założyć swojego ulubionego swetra. Fakt, że miała już brzuszek tłumaczył dystans między ich ciałami, którego żadne z nich nie mogło pokonać.
- W sumie, to się nawet dobrze składa – podjęła cicho, kiedy w końcu goście powoli zaczęli wracać do tańców. – Bo jest coś, co chciałabym ci powiedzieć…
James spojrzał na nią zaniepokojony. Lily zawahała się a potem wyrzuciła z siebie na wydechu.
- Chcę, żebyś wiedział, że doceniam to co zrobiłeś. Nie, poczekaj, chcę skończyć – dodała szybko, widząc jak otwiera usta. – Doceniam to i wiem, że mogę na ciebie zawsze liczyć. A ty możesz liczyć na mnie, zawsze. I… - zawahała się, próbując dobrze ubrać w słowa to, co chodziło jej po głowie. Żadne z nich nie zauważyło, że przestali się kręcić w około i stoją. – Zrobię wszystko, żebyś był szczęśliwy. Żebyśmy stworzyli rodzinę i… I nie dlatego, że czuję wobec ciebie dług wdzięczności tylko… Zasługujesz, żeby być szczęśliwym. I zrobię wszystko, żeby tak było…
Opuściła zawstydzona głowę. Teraz to wszystko co powiedziała, zaczęło wydawać się jej nie na miejscu. Milczenie Jamesa tylko ją w tym utwierdzało.
- Przepraszam. To było niestosowne, nie powinnam… - zaczęła czując, że oblewa się rumieńcem.
- Nie – zaprzeczył szybko, a Lily podniosła niepewnie głową. – Nie, to… Mhm… Nie musisz przepraszać, ja…
- Lily, kotku – Isabella podeszła do pary. – Nie chcę wam przeszkadzać, ale babcia z dziadkiem będą wracać, chcą się pożegnać.
- Już idziemy – powiedziała cicho Lily i spojrzała niepewnie na Jamesa. Mężczyzna objął jej dłoń, kiwnął głową, powiedział bezgłośnie „dziękuję” i poszli za panią Evans nie odzywając się słowem.

- Do zobaczenia, dziękujemy – powiedział z uśmiechem James, żegnając ostatnich gości – Koniec… - wyszeptał kiedy zniknęli. Uśmiech który miał na twarzy przez cały dzień wyparował, podobnie jak u Lily która szarpnęła welonem wyjmując go z włosów.
- Dłużej bym nie wytrzymała – oznajmiła – Gdzie reszta?
- Rozeszli się do pokojów – powiedział i ziewnął przeciągle – Myślę, że to dobry pomysł.
Lily kiwnęła głową i nagle zrobiło jej się dziwnie niezręcznie. W milczeniu przeszli do sypialni, nie patrząc w swoją stronę. Lily nie miała pojęcia, czego właściwie powinna oczekiwać. W jakiś sposób czuła, że to James jest tym, który dyktuje zasady.
- Pomożesz? – zapytała cicho, kiedy zamknęli za sobą drzwi. Odwróciła się do niego plecami a James w milczeniu zaczął rozpinać drobne guziki sukienki. Panowała nieznośnie niezręczna cisza.
Dostała gęsiej skórki, kiedy przypadkiem dotknął jej placów. Przymknęła powieki, przeklinając hormony które nagle sprawiły, że jak jeszcze nigdy dotąd zapragnęła by zrobił to ponownie. Zalała ją fala przyjemnego podniecenia.
- Już – powiedział cicho, a Lily w ostatniej chwili złapała ciężką sukienkę która zaczęła obsuwać się z jej ciała.
- Jeszcze tu – wymamrotała, odwracając się i bokiem i pokazując na mały zamek błyskawiczny, który mogłaby wprawdzie rozpiąć sama  – Dziękuję.
Odwróciła się do niego na chwilę, posłała słaby uśmiech i z lekkimi zawrotami głowy poszła do łazienki.

James złapał kilka oddechów i wszedł do sypialni. Wyszedł gdy tylko Lily zniknęła za drzwiami łazienki – kilka lampek wina które wypił w czasie kolacji najwyraźniej zrobiły swoje i James z trudem mógł zapanować nad swoimi emocjami.
Zatrzymał się. Lily jeszcze nie spała. Siedziała w zwiewnej, jedwabnej białek koszulce do kolan – najpewniej sprawka Allie lub jego matki – wyciągając wsuwki z włosów. Rude kosmyki opadały jej na ramiona, szczupłe palce lekko muskały je, kiedy wyjmowała kolejno spinki.  Na krótki moment odebrało my zmysły – wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany kompletnie niezdolny do ruchu. Dopiero jej cichy głos wyrwał go z letargu.
- Weź ją – poprosiła podchodząc. Spojrzał na jej dłonie i od razu dostrzegł dumę matki.
- Skoro ci ją dała to oznacza, że chciała byś ją miała. Zatrzymaj – powiedział cicho.
- Nie mogę – wyszeptała. – Nie powinnam jej mieć.
- Jest już twoja. Po za tym będzie jej przykro, jeśli ją oddasz.
Kiwnęła głową i odłożyła spinkę na toaletkę. Wstała, odrzucając włosy na plecy i podeszła do łóżka. James odsunął kołdrę, robiąc jej miejsce. Położyła się na wznak i poczekała, aż ułoży się obok. Jak zawsze dzieliło sporo miejsca.
- Dobranoc – wyszeptała gdy James zgasił światło.
- Dobranoc.
Przez chwilę leżała nieruchomo. A potem dziecko kopnęło. Raz, drugi, trzeci. Westchnęła i obróciła się lekko w drugą stronę. Po chwili znów się przekręciła a kiedy i to nie pomogło, zaczęła wiercić się na łóżku.
- Co się dzieje? – spytał podirytowany James.
- Przepraszam, dziecko strasznie kopie – poskarżyła się Lily.
- Ah.
Zapadła krótka cisza. Lily kilka razy zmieniła pozycje i spytała.
- Chcesz dotknąć? Znam to westchnięcie. Daj – westchnęła kiedy nic nie powiedział i złapała jego rękę, układając ją pod koszulką na brzuchu. Nie zaprotestował.
- Niesamowite – powiedział w końcu. Lily zachichotała.
- Ciekawe czy mówiłbyś tak samo, gdyby to ciebie ciągle kopało.
- Nie lubisz tego?
- Uwielbiam.
Obróciła się lekko w bok, a James przysunął bliżej. Żadne z nich nie zauważyło tego, jak bardzo zmniejszył się między nimi dystans. Nie leżeli już po obu stronach łóżka – teraz niemal stykali się ciałami i ani trochę im to nie przeszkadzało. Nim cokolwiek zdołali pomyśleć, dziecko przestało kopać a oboje natychmiast usnęli.

Szczęście jest pojęciem względnym. Są ludzie, którzy nigdy naprawdę w pełni go nie doświadczają.
Jednak może, czasem, zdarza się, że odnajdujemy je właśnie wtedy, kiedy całkowicie tracimy nadzieję. Być może prawdziwe szczęście polega na odnalezieniu w najgorszej sytuacji promyczka nadziei, drobnostki, która z czasem, jeśli tylko odpowiednio o nią zadbamy i wystarczająco uwierzymy, okaże się dla nas spełnieniem marzeń.

KONIEC
Część I - kliknij tutaj

Rozdział VII


Część II

IX. Lipiec 1979, Londyn

- Jamesie Potterze, zabiję cię!
Donośny krzyk wyrwał Jamesa ze snu. Usiadł na łóżku, rozglądając się w popłochu dookoła i wydał z siebie przeciągły jęk, kiedy nawoływanie uświadomiło mu w jakiej sytuacji właśnie się znalazł.
- Jesteś trupem, słyszysz!?
Z kuchni dobiegał go wściekły głos Allison Green – wkrótce Lupin, jak dumnie podkreślała co krok. James przywykł do tego, że  co dzień rano budził go jej pełen złości wrzask. Nie mógł jej za to winić, mieszkała w końcu z trzema dorosłymi facetami, z których aż dwóch było kawalerami i chociaż próbowała ich wychować, szło jej trudniej niż z Remusem.
James zerknął na zegarek. W pracy powinien być za niecałe pół godziny, powinien więc w sumie wstawać, nie zamierzał być jednak tym, którego dopadnie jako pierwszego. James wiedział, że lada moment Allie przejdzie do innego pomieszczenia i przeniesie swoją złość na Syriusza lub Remusa.
James Potter mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że był szczęśliwy. Mimo, że naraził się Allie.
- Syriusz, ty cholerny bałaganiarzu! Ile razy mówiłam, żebyś zabierał swoje gacie z łazienki!?
James natychmiast poderwał się z łóżka. Gniew dziewczyny przeniósł się teraz na Syriusza, miał więc on trochę czasu żeby zejść śniadanie bez ryzyka śmierci. James współczuł Syriuszowi tego co go czeka, ale cóż – wczoraj to on ewakuował się z mieszkania głodny po dwudziesto minutowym wykładzie na temat zmywania naczyń.
Wymknął się na palcach z pokoju i pobiegł do kuchni, gdzie siedział już rozbawiony Remus.
- Nie ma jej? – spytał cicho James, rozglądając się ukradkiem. Remus roześmiał się.
- Dopadła Łapę akurat kiedy wychodził z sypialni, chyba wydawało mu się, że dziś znowu tobie się dostanie. Nie byłoby łatwiej po prostu po sobie sprzątać?
- Może i by było – wzruszył ramionami James. – Ale mi się nie…
- To proste jak drut – do kuchni wszedł Syriusz, a za nim wmaszerowała Allie. – Bierzesz swoje gacie – zamachała bielizną przed nosem Syriusza, który przewrócił oczami. – I wrzucasz je do kosza na bieliznę! Czy to cię przerasta!?
- Zapomniałem – wzruszył ramionami Syriusz, zabierając swoją własność z jej dłoni. – Zaraz je wrzucę do kosza na bieliznę…
- Proszę was tylko o odrobinę ogarnięcia, jesteście bałaganiarzami, niechlujami…
- Nie cierpię jak masz wahania nastroju – westchnął Syriusz a James zakrztusił się owsianką. Remus zagwizdał cicho, a Allie zamrugała patrząc na Syriusza z uchylonymi ustami.
- Łapo, uważaj na słowa… - wymamrotał przestraszony James, patrząc na Allie która robiła się czerwona na twarzy to na uśmiechniętego Syriusza.
- Odszczekaj to – wycedziła przez zaciśnięte usta, mierząc w niego palcem. – Albo gorzko pożałujesz…
- No dobra, jak chcesz - rzucił od niechcenia Syriusz. Allie chciała coś powiedzieć, ale nagle Syriusz zniknął a na jego miejscu pojawił się wielki, czarny pies. – Wow wow.
Zapadła krótka cisza. Remus i James patrzyli wyczekująco na Allie, która oniemiała. Przez chwilę milczała a potem westchnęła.
- Ostatni raz daję się na to złapać – powiedziała w końcu zrezygnowana. – Sprzątnij po sobie.
Wyszła z kuchni.
- Ej, to nie w porządku! – zaprotestował energicznie James. – U mnie by to nie przeszło!
- Taka dola – Syriusz wyszczerzył zęby ale szybko przestał się uśmiechać, widząc ostrzegawcze spojrzenie. Pochylił się więc przez stół do Remusa. – Jesteś absolutnie pewny, że chcesz się  z nią żenić?
- Grabisz sobie, Black. Widzę, że masz wyjątkowo dobry humor, mogę ci go szybko popsuć, jeśli zechcesz – powiedziała Allie, zerkając na niego z ukosa.
- Przepraszam – westchnął Syriusz a Remus przewrócił oczami znad Proroka Codziennego, powstrzymując się od stosownego komentarza. James zerkał szybko to na jedno, to znów na drugie cisząc się jak dziecko, które patrzy jak matka karze jego rodzeństwo. – Więcej nie będę.
- Jesteście jak dzieci, słowo honoru… - jęknęła Allie. – Ale wiem, jak możecie mi to wynagrodzić. Potrzebuję  wolnego domu na weekend….
- Oczywiście, wy we dwoje będziecie się dobrze bawić a my biedni mamy się szlajać po jakiś melinach… - westchnął James, a Remus się wyszczerzył.
- Mnie się podoba taki układ – powiedział i po chwili namysłu zwrócił się do Allie. – A właściwie to o co chodzi?
- Ty też wychodzisz – poinformowała go łagodnie Allie, a Lupinowi natychmiast zrzedła mina. – Umówiłam się.
- Z kim? – zainteresowali się niemal równocześnie Remus i Syriusz. Lupin zerknął na Syriusza, który przewrócił oczami i Lupin szybko pojął, że mają zupełnie inny rodzaj  towarzystwa w kręgu swojego zainteresowania. Jamesa nie interesowało to wcale, więc zajął się swoją owsianką.
- Nie twój interes – odpowiedziała do Syriusza. – Z dziewczynami – wyjaśniła Remusowi i zwróciła się ponownie do Syriusza, który już otwierał usta. – Będziemy dyskutować na babskie tematy i tak, wszystkie są zajęte.
Syriusz usatysfakcjonowany pokiwał głową i do tematu nie wrócił.
Allie pokręciła rozbawiona głową. Miała wielkie wątpliwości, kiedy niecały rok temu zdecydowali się wspólnie wynająć mieszkanie. Perspektywa mieszkania z trójką mężczyzn, wydawała jej się dość przerażająca. Szybko okazało się jednak, że prócz ciągłych awantur o kawalerskie bałaganienie całej trójki, Huncwoci dostarczają jej też nieustającej rozrywki. Po prostu nie szło się z nimi nudzić.
Rzadko kiedy zapraszała znajomych do siebie. Grono jej przyjaciół składało się niemal w całości z dziewczyn. Szybko okazało się, że towarzystwo Remusa, Jamesa i Syriusza nie sprzyja plotkom przy winie.
Allie czasem próbowała rozgryźć, który z nich był wtedy bardziej nieznośny. Ogólnie rzecz ujmując cała trójka nie opuściła ich przez większość wieczora. Remus próbował być uprzejmy i co chwilę przynosił coś do jedzenia lub picia, Jamesowi wyjątkowo nudziło się tego wieczora, postanowił więc, że to idealna okazja by zrozumieć kobiety natomiast Syriusz… No cóż, Syriusz jak to Syriusz, kręcił się rozpraszając swoją obecnością wszystkie dziewczyny prócz samej Allie i Molly, które zdołały się uodpornić na jego urok osobisty. Koniec końców wieczór skończył się wielką awanturą a Allie postanowiła, że nigdy nie pozwoli by byli w tym samym czasie w domu co jej znajome.
Tym razem jednak nie tylko ich towarzyskość była problemem. Allie po raz pierwszy od ponad roku miała spotkać się z Lily, która przyjechała na wakacje do domu. Przez cały ten czas ich kontakt ograniczał się tylko do kilku listów a raz, kilka dni temu, przeprowadziły krótką rozmowę przez kominek. Allie nie przemyślawszy sprawy, zaproponowała przyjaciółce, że spotkają się u niej.
Nie musiała nawet poruszać tego tematu by wiedzieć, że to zły pomysł aby doprowadzić do spotkania Lily z Syriuszem lub Jamesem. Chociaż minęło sporo czasu, doskonale zdawała sobie sprawę, że to temat objęty tabu i pod żadnym pozorem nie powinna nawet o przyjaciółce wspominać.

Allie skończyła rozstawiać talerze, kiedy do drzwi zadzwonił dzwonek.
- Idę! – zawołała i pobiegła do przedpokoju, potykając się po drodze o kilka rzeczy rozstawionych na podłodze.
Otworzyła drzwi i wtedy ruda czupryna przesłoniła jej świat a ktoś mocno zawiesił się na szyi.
- Nic a nic się nie zmieniłaś! – powiedziała Lily, odsuwając się od niej i oglądając ją z uwagą. – Ależ ja się stęskniłam!
- Ja za tobą też. Nie wiesz jak się cieszę, że jesteś – Allie przyjrzała się przyjaciółce. – Obcięłaś włosy.
Evans przeczesała dłonią sięgające ramion kręcone kosmyki i wzruszyła ramionami, uśmiechając się lekko.
- Jak mogłaś! – skarciła ją ostro. – Miałaś takie piękne, długie włosy!
- Przeszkadzały mi – wyjaśniła Lily, kiedy Allie popchnęła ją do salonu i posadziła na sofie, wciskając w dłoń kieliszek białego wina. – Nie mam czasu, żeby bawić się z ich układaniem i pielęgnacją, wyglądały strasznie. A takie są praktyczne… Molly jedna nie będzie?
- Pracuje, mam cię od niej uściskać i wymusić, żebyście się spotkały jak najszybciej… To teraz opowiadaj – zarządziła Allie, wpatrując się w rudowłosą z uwagą. – No, co u ciebie!? – zachęciła ją kiedy Lily przewróciła oczami.
- Nie ma co opowiadać, ostatni rok spędziłam w bibliotece, niemal tam zamieszkałam. Lepiej opowiadajcie, co u was.
- Molly się zakochała! – wypaliła uradowana Allie.
I tak oto zagłębiły się w szczegółową historię jak to Molly poznała Jareda. Kiedy Lily zadała już szereg szczegółowych pytań, spojrzała wyczekująco na Allie.
- No więc…. Zaręczyłam się – oznajmiła z dumą. Lily zakrztusiła się winem, kiedy wydała z siebie głośny pisk.
- I… Ty to mówisz tak spokojnie? Dopiero teraz?!
- W ciągu ostatnich czterech miesięcy entuzjazmowałam się tym tyle razy, że już troszeczkę ochłonęłam…
Lily spojrzała na nią tak, jakby właśnie oznajmiła, że jest mężczyzną. Wybuchła głośnym śmiechem.
- Żartuję! Nie mogę się doczekać! Molly mówi, że puszczę się jak paw, a chłopaki ledwo czasem ze mną wytrzymują.
- Kiedy ślub?
- Pierwszego grudnia – oznajmiła z dumą dziewczyna. – Masz być, bo jak nie…
- Będę, słowo – obiecała szybko Lily. – Nigdy bym tego nie przegapiła! Masz już sukienkę?
- Nie – powiedziała spokojnie Allie. – Założę szatę mamy, jest piękna i…
- Nie mogę uwierzyć, że bierzecie ślub… Jeszcze niedawno kręciliście się obok siebie i twierdziliście, że nie jesteście parą!
- No tak, nie zapomnisz mi tego nigdy… No ale mów, coś się musiało dziać!
- Więc… Jak ci mówiłam, w zasadzie mieszkamy w bibliotece… W życiu się tyle nie uczyłam… No i jeden raz byłam na randce.
- O i takich informacji oczekiwałam – ucieszyła się Allie. – Kontynuuj.
- Porażka. Facet okazał się być kompletnym sztywnikiem, jakby chodził z kijem od miotły w tyłku…. Napuszony, ulizany bałwan… Ten ciasno zawiązany krawat chyba odcina mu dopływ powietrza.
- Umówiłaś się z facetem który chodzi w krawacie?
- Nie chodzi, on w nim chyba śpi! – zaśmiała się Lily, a Allie ukryła twarz w dłoniach. – Kompletny palant.
- Następnym razem…
- Ona nas zabije. A kiedy zabije nas, ja zabiję ciebie. Będziesz podwójnie martwy. Podwójnie.
- Nie dramatyzuj tak, złość piękności szkodzi, a uroda to twój jedyny atut – dobiegł ich rozbawiony głos Jamesa. – Wezmę tylko… Allie! Jak ci mija wieczór?
- Co wy tu robicie? – wycedziła przez zęby, stając w drzwiach prowadzących do salonu. – Miało was tu nie być.
- Ten idiota – oznajmił Syriusz, szturchając Jamesa w ramię. – I twój umiłowany narzeczony, zdecydowali, że wolą ślęczeć nad robotą niż dobrze się bawić… Nudziarze.
- Jeden wieczór, czy to tak dużo!? Prosiłam was…
- Spokojnie – odezwał się uspokajająco James. – Wezmę tylko z salonu swoje papiery, zamykamy się u siebie i nie zobaczysz nas do jutra, sł… Ej, za co?
- Won od salonu – wycedziła Allie, patrząc na nich ostrzegawczo. – Accio dokumenty! A teraz wynocha do siebie, niech no zobaczę was chociaż na moment…
- A łazienka? – spytał szybko Syriusz.
- Skołuj sobie nocnik – wymamrotała Allie i nie czekając na odpowiedź wróciła do salonu, zatrzaskując drzwi nim zdołali cokolwiek zobaczyć. Lily siedziała skulona w fotelu w wyraźnie pogorszonym nastroju. – Przepraszam. Miało ich nie być…. Nie mówiłam ci, że mieszkamy razem bo… No, to nie ważne. Wynajęcie mieszkania we czworo bardziej się opłacało i…
- Nie szkodzi – powiedziała szybko Lily. – Nie musisz się mi tłumaczyć… Co u nich?
- Jak zawsze – uśmiechnęła się Allie. – Są tak samo nieznośni jak w szkole, może nawet gorsi… Wiesz, na samym początku – podjęła po chwili wahania widząc, że Lily nie o to pyta – wydawało się, że nic z tego nie będzie. Zaraz po tym jak Syriusz.. była tam jakaś awantura. Nie wiem, co sobie powiedzieli, żaden nie chce o tym mówić, ale na pewno nie było to nic miłego i… Potem James przez prawie miesiąc nie odzywał się do nikogo aż pewnego dnia… Wszystko wróciło do normy. Syriusz starał się to jakoś wyjaśnić…
Urwała, obserwując twarz Lily. Dziewczyna zbladła, jakby zapadła się w sobie i Allie doznała okrutnego wrażenia, że dla przyjaciółki to nie jest do końca zamknięta sprawa. Kiedy podniosła na nią wzrok, westchnęła ciężko i podjęła.
- Nie chciał nic słuchać, oznajmił, że sprawy nigdy nie było i mają do niej więcej nie wracać i… Tak zostało. Było trochę niezręcznie, zwłaszcza na początku ale teraz… No, wiesz jacy oni są.
- To… dobrze – powiedziała po chwili milczenia Lily. – Cieszę się, że… To dobrze… Jest sam?
- Jesteś zainteresowana? – kąciki ust lekko zadrżały Allie z rozbawienia. Jedno spojrzenie Lily wystarczyło jednak, żeby oceniła że jej ten dowcip nie bawi. – Trudno powiedzieć. Umówił się kilka razy z koleżanką z pracy, ale ostatnio sprawa jakoś tak przycichła… Mają dużo roboty, sama słyszałaś…  No dobra, opowiedz o tym Oxfordzie! – zmieniła szybko temat.  - Jest tak niesamowicie, jak mówią?
- No… W sumie, to nie wiem – powiedziała po chwili wahania Lily. – W tym semestrze zajęcia mieliśmy tylko w bloku magicznym a ten znajduje się właściwie poza samym terenem uczelni… Hugh mówi, że w nowym semestrze…
- Moment, zaraz, wróć – przerwała jej natychmiast Allie. – Hugh? Jaki Hugh? Nic nie wspominałaś…
- Kolega zajęć, Hugh Harper – wyjaśniła niecierpliwie Lily. – W każdy razie mówił, że drugi roczniacy…
- Naprawdę, chcesz mi opowiadać o uczelni? – spytała zszokowana Allie.
- No… Pytałaś o uczelnię…
- Wyczerpały nam się tematy a ty nie wspomniałaś, że jest jakiś Hugh! Mówiłaś tylko o sztywniaku w gajerku! No, chyba, że to ten sam to wtedy…
- Nie no, skąd! – Lily roześmiała się głośno. – Nigdy nie widziałam, żeby założył chociaż marynarkę od mundurku…
Zachichotała na samą myśl.
- Do rzeczy – przerwała jej Allie – Co to za Hugh?
- No… Hugh, po prostu – wzruszyła ramionami Lily. – Siedzi obok mnie na zajęciach.
- Jak się poznaliście? – zapytała od razu Allie.
- No… Był na kursie przygotowawczym jak ja i… Ściągał ode mnie na teście z eliksirów… Co?
Allie wydała z siebie długie, niskie „Uu…” co bardzo Lily zdenerwowało bo zazwyczaj oznaczało iż dziewczyna prędzej czy później oznajmi, iż coś między nią a Hugh jest.
- Pozwoliłaś mu od siebie ściągać? Ty, ta prawa Lily Evans?
- Oh, bo on doszedł później niż ja, a tego egzaminu nie dało się poprawić i by go wylali a po za tym… On potem pomógł mi z anatomią! – wyrzuciła z siebie na wydechu Lily czym jeszcze bardziej spotęgowała sugestywne dźwięki.
- Poczekaj, nim coś powiem, chcę się upewnić – powiedziała szybko Allie. – Uczyliście się we dwoje anatomii?
- No… Tak – powiedziała Lily nieświadoma zagrożenia. Allie z trudem panowała nad rozbawieniem.
- We dwoje? I pewnie zdaliście śpiewająco, co?
- No tak… Co cię tak do diabła bawi, co?!
- Lily – powiedziała rozbawiona Allie. – Anatomia człowieka, co?
Evans oblała się rumieńcem.
- Jesteś… Okropna! – oznajmiła urażonym tonem. – To nie było nic z tych rzeczy! To naprawdę tylko mój kolega!
- Dobra, wierzę ci – zachichotała Allie i dodała. – Przyjdź z nim na wesele.
- Proszę?
- No jako koledzy! – usprawiedliwiła się.– Posłuchaj, każdy kogoś przyprowadzi. Molly ma Jareda, James pewnie przyprowadzi Camille, Syriusz… No, to Syriusz – wzruszyła ramionami a Lily zachichotała. – Będziesz się lepiej czuć z kimś.
- Sama nie wiem…
- Uwierz mi – zapewniła ją Allie, na chwilę poważniejąc. – Nie będziesz się czuła dobrze, jeśli będziesz sama.
- Porozmawiam z nim – powiedziała po chwili wahania Lily, podczas gdy Allie rozlała szybko wina do kieliszków. – Za spotkanie?
- Za spotkanie!

Kiedy skończyły drugą butelkę, tematom nie było końca. Dyskutowały o czasach szkolnych, wspominały wszystkie swoje wpadki i niepowodzenia, obgadywały szkolnych kolegów i koleżanki. Gdy trzecia butelka została opróżniona, a Lily i Allie były już całkiem dobrze pijane, Lily podniosła i się i oznajmiła.
- Muszę… do łazienki.
- Na końcu korytarza – wymamrotała Allie, układając twarz do poduszki. – Tylko cicho…
Lily pokiwała głową i ta chwila nieuwagi kosztowała ją zderzeniem z krzesłem. Chichocząc jak głupia ruszyła go drzwiom salonu, kracząc niepewnym slalomem i robiąc w około siebie wielkie zamieszanie.
Odbijając się od ścian pokonała spory kawałek dzielącej ją drogi, kiedy niespodziewanie zderzyła się  z czymś i poleciała do tyłu. Coś zdołało ją jednak złapać za nadgarstek i uchronić pośladki od bolesnego stłuczenia. Lily podniosła nieprzytomne spojrzenie i nieco otrzeźwiała, widząc oszołomionego jej widokiem Syriusza.
- Ups… - wyrwało się jej i szybko wyszarpała swoją ręką z jego uścisku. – Szłam do łazienki.
Nie czekając na jego reakcje uciekła do toalety, zamykając za sobą drzwi. Syriusz przez chwilę wpatrywał się oszołomiony w miejsce gdzie zniknęła rudowłosa a potem odwrócił się i pobiegł do salonu.
- Jesteś, bałam się… Syriusz, oszalałeś?
- To ty oszalałaś! Musiałaś ją tu sprowadzać?
- Miało was nie być – oznajmiła spokojnie Allie. – Lily to moja przyjaciółka, zorganizowałam to tak, żeby wszystko było w porządku. To wy nie dotrzymaliście umowy.
- Masz pojęcie, co się może stać, jeśli…
- Po prostu trzymaj go od nas z daleka – wymamrotała Allie. – Lily z samego rana ma pociąg, chyba jesteście w stanie się nie wychylać przez kilka godzin, co?
Black zamachał rękami, nie mogąc zebrać słów aż w końcu wyszedł z salonu, mijając się w drzwiach z zawstydzoną i niemal trzeźwą już Lily.
- To był zły pomysł, żebym tu przyszła…
- To był zły pomysł, żeby im zaufać, że nie wrócą na noc.

- Allie… Allie, wstań – Lily szarpnęła przyjaciółką, która otworzyła leniwie oko i spojrzała na przyjaciółkę zaspana.
- He?
- Muszę się zbierać – powiedziała łagodnie Lily. Allie usiadła, zerknęła za zegarek, ziewnęła przeciągle i powiedziała.
- Jest jeszcze sporo czasu…
- Wolałabym nie wpaść na któregoś z chłopaków – wymamrotała rudowłosa a widząc spojrzenie przyjaciółki, dodała. – Wczoraj było wystarczająco niezręcznie.
- Nie wydurniaj się… Zjedz coś chociaż – Allie wstała, przetarła oczy i ziewnęła przeciągle. – Obmyję się, a ty zrób kawę, dobra? To śpiochy, nie obudzisz ich, nawet gdyby było trzęsienie ziemi.
Lily pokiwała głową. Allie poszła do łazienki a Lily zajrzała do kuchni. Od razu znalazła czajnik i wstawiła wodę i zaczęła się rozglądać za kawą.
- Gdzie do licha jest ta kawa…
- Druga szafka od okna.
Podskoczyła i odwróciła się szybko, stając twarzą w twarz z Syriuszem. Wpatrywał się w nią natarczywie i Lily nie musiała być Sherlockiem, żeby odkryć, że nie jest zadowolony.
- Co ty sobie myślałaś? – zaatakował ją od razu. Była pewna, że to zrobi nie przypuszczała jednak, że w tak bezpośredni sposób.
- Próbowałam zachować  rozsądek – powiedziała spokojnie. Ogrywała tą rozmowę tysiące razy sama z sobą i wiedziała, co powinna powiedzieć. Tak jej się przynajmniej zdawało. – Tobie go najwyraźniej zabrakło. Co ci strzeliło do głowy, po co mu mówiłeś?
- Czy aby przez chwilę pomyślałaś, w jakiej sytuacji mnie stawiasz? Nie przyszło ci do głowy, że wypadałoby mnie chociaż uprzedzić?
- Myślałam, że nie będziesz tak głupi, żeby polecieć do niego od razu i wszystko wypaplać!
- Naprawdę sądziłaś, że nic powiem?
- Wydawało mi się, że pokierujesz się jego dobrem a nie czystością swojego sumienia…
- Ej!
Głos Allie natychmiast sprowadził ich na ziemię. Spojrzeli na nią lekko nieprzytomnym spojrzeniem.
- James wstał. Uprzedziłam go, że jesteś. Koniec z tym cyrkiem.
- Pójdę…
- Siedź – warknęła Allie, wchodząc do kuchni. – Zachowaj resztkę honoru i nie uciekaj, kiedyś i tak do tego dojdzie.
Lily otwierała już usta, by powiedzieć, że jej się nie spieszy, ale usłyszała szuranie odsuwanego krzesła. Zerknęła na Syriusza, który z obrażoną  miną rozsiadł się, wpatrując w sufit.
- Grzeczna dziewczynka – pochwaliła ją Allie, kiedy już usiadła naburmuszona. – A może by tak trochę mniej nadąsania? Nie, no dobra, próbowałam… To zrobię tą kawę.
Wyciągnęła dzbanek do którego szybko nasypała kawy i zalała wodą. Jednym ruchem różdżki posłała dzbanek, cukiernicę i kubki na stół i przeszła do lodówki, z której wyjęła mleko. Potrząsnęła kartonem, wypuściła powietrze z ust i wydarła się tak gwałtownie, że Lily rozlała trochę kawy na stolik.
- POTTER TY BEZMÓZGI GUMOŁCHNIE ZNOWU WYCHLAŁEŚ MLEKO I NIE WYRZUCIŁEŚ KARTONU!
Zapadła głucha cisza. Lily patrzyła na sapiącą z wściekłości Allie, Syriusz skulił się trochę w sobie i zajął szybko robieniem kanapki, za to Allie cisnęła kartonem w zlew. Lily zerknęła na Syriusza akurat kiedy przyspieszył ze śniadaniem, wpychając do ust łapczywie suchy chleb i wypychając kieszenie żółtym serem i kiełbasą. Allie przez chwilę milczała a kiedy już odetchnęła, odwróciła się zrezygnowana w stronę zlewu. Wciągnęła rękę po karton i zamarła w pół ruchu. Syriusz wymykał się już z kuchni cichaczem.
- Syriusz ty cholerny niechluju! Ile razy mówiłam, żebyś nie wrzucał fusów do odpływu zlewu! Czy ja ci wyglądam na wróżkę!? Gdybym chciała sobie powróżyć użyłabym własnej herbaty!
Lily patrzyła oniemiała jak Allie ruga Syriusza a do kuchni ukradkiem wkrada się James. Nawet nie zwrócił na rudowłosą uwagi, zajął się tylko pospiesznie tym, co przed chwilą robił Syriusz – upychaniem jedzenia gdzie tylko się da. Evans rozdziawiła zszokowana usta.
- Przysięgam ci, że jeszcze jeden raz a wrzucę ci te cholerne fusy do łóżka!
Syriusz słuchał, pokornie kiwając głową. James złapał szybko za kubek, nalał do niego kawy, wypił wszystko jednym łykiem i zwrócił się do wyjścia z kuchni, kiedy go zauważyła.
- A ty – wycedziła, a Syriusz szybko czmychnął z kuchni. – Naucz się, że jak wypijesz mleko o zapierdalasz do sklepu po nowe, a nie łaskawie zostawiasz puste opakowanie!
- Nobe est w bobówce – wymamrotał James, który miał wypchane usta ogórkami kiszonymi.
- Co?
- Nowe jest w lodówce – powiedział Potter a ogórki wypadły mu z ust na podłogę. Widząc minę Allie rzucił do sprzątania z kieszeni powypadały mu kiełbaski. Allie zakryła twarz dłonią, pokręciła głową i odwróciła się, siadając obok Lily.
- I tak jest codziennie – poinformowała przyjaciółkę. – Nie śmiej się, nie wytrzymałabyś z nimi nawet tygodnia, to niechluje, bałaganiarze…
- Faceci – poprawiła ją Lily na krótki moment zapominając o obecności zbierającego z podłogi śniadanie Jamesa.
- Nic z tego nie będzie – oznajmił nagle zrezygnowany James, podnosząc się z podłogi. Zebrał jedzenie, przeniósł je do zlewu z którego wyjął brudny talerz i ułożył resztki nienadającego się do spożycia jedzenia. Potem odwrócił się do nich, podszedł do stołu, wyciągnął rękę i zawahał się. – Ale nie będziesz już krzyczeć?
- Będę – mruknęła Allie.
Lily zachichotała i tym zwróciła na siebie uwagę Jamesa. Na chwilę zapadła głucha cisza, kiedy Potter podniósł głowę i z nieodgadnionym wyrazem twarzy spojrzał na Lily, która nagle zbladła. Allie zerknęła na nich a potem poderwała się z miejsca.
- Zrobiło się jakoś cicho… Pójdę zobaczyć, co broją – i nim którekolwiek z nich zareagowała wyszła z kuchni. Kiedy drzwi zamknęły się za Allie, rudowłosa poczuła jak ogarnia ją panika. Złość i poczucie niezręczności które towarzyszyło ją w czasie rozmowy z Syriuszem, zniknęło bez śladu. Lily poczuła przygniatające wyrzuty sumienia i zapragnęła zapaść się pod ziemię, mimo powoli zmieniającego się wyrazu twarzy Jamesa. Zdziwienie powoli przeistaczało się w pustą obojętność.
- Cześć – oznajmił spokojnie, nakładając na talerz parówkę. Lily zamrugała zszokowana, kiedy usiadł naprzeciwko i sięgnął po świeże wydanie Proroka Codziennego.
- Cześć – odpowiedziała nieśmiało i szybko wbiła wzrok w swój kubek z kawą. Kątem oka zerknęła na Jamesa, który w milczeniu przewracał strony gazety.

Wpatrywał się w gazetę, nie rozumiejąc ani słowa z tego co przeczytał. Próbował za wszelką cenę nie pokazać po sobie, jakie wrażenie zrobił na niej widok Lily.
Czuł, że mu się przypatruje. Słyszał jak nerwowo stuka palcami w kubek i był pewny, że właśnie teraz przygryza wargi.
Przez przeszło rok robił wszystko, żeby o niej zapomnieć. Poświecił kilka miesięcy żeby wyrzucić ją z głowy. A teraz, kiedy zobaczył ją przez te kilka sekund nim odwrócił wzrok okazało się, że poniósł porażkę. Lily Evans nadal żyła w jego głowie i nic nie wskazywało na to, żeby kiedyś się jej pozbył.
Zerknął ukradkiem w stronę drzwi. Jak to się działo, że kiedy chciał spokoju zawsze ktoś się kręcił, a gdy teraz potrzebował by ktoś wszedł, jak na złość się pochowali?
Oczywiście, James mógł po prostu wstać i wyjść. Byłoby to pewnie najprostsze rozwiązanie, zaprzeczyłby tym jednak wszystkiemu co mówił przez ostatni rok. A tego nie chciał.
Ukrywał się więc za gazetą, próbując ukryć jak bardzo poruszyła go jej wizyta i czekał aż ktoś ją w końcu zakończy.

Cisza stawała się coraz bardziej uciążliwa. Lily nie miała odwagi się odezwać, James najprawdopodobniej nie miał na to ochoty.
Nie wiedziała tak naprawdę, czego się spodziewała po tym spotkaniu. Pewnie powinna była coś powiedzieć, ale niby co? Nie umiała znaleźć odpowiednich słów, nie wiedziała czy takie w ogóle są po za tym… Allie twierdziła, że to już za nim.  James twierdził, że to już za nim. A Lily z jakiegoś powodu nie mogła pozbyć się wrażenia, że to wszystko kłamstwo.
Postawiła kubek na stole, wygładziła nerwowo sweter i przygryzła wargę tak mocno, że poczuła smak krwi. Syknęła, oblizała szybko usta i zerknęła na zegarek.
- Pójdę już – powiedziała próbując zapanować nad drżeniem głosu. Wstała, a James podniósł głowę. Ich spojrzenia spotkały się, a Lily zalała kolejna fala wyrzutów sumienia. – Cześć.
Odwróciła się gotowa odejść i zdrętwiała słysząc jak James ją woła.
- Lily?
Odwróciła się trochę zbyt szybko. Wydawało jej się, że przez krótki moment kąciki jego warg zadrgały, kiedy jednak zamrugała jego twarz wyrażała tylko tą samą obojętność.
- Tak?
- Do zobaczenia – powiedział spokojnie, przyglądając się jej z uwagą. Lily zmarszczyła brwi, więc rozwinął. – Wesele Allie i Remusa?
- Ach, tak – odpowiedziała, czując jak znów się rumieni. – Pewnie. Do zobaczenia.
Nie odpowiedział, tylko zajął się ponownie Prorokiem. Lily wyszła z kuchni i odetchnęła z ulgą, opierając się plecami o ścianę. Drzwi od najbliższego pokoju otworzyły się i wyjrzała z niego Allie.
- Rozmawialiście? – spytała szybko, wpuszczając ją do środka, gdzie siedział zaniepokojony Remus i obruszony Syriusz. – Musiałam ich zamknąć, chcieli przeszkadzać.
- Nie przeszkadzaliby, nie rozmawialiśmy.
- Lily! – zdenerwowała się Allie, a Syriusz i Remus szybko wyszli z pokoju mamrocząc coś o wsparciu. – Powinnaś z nim porozmawiać!
- To nie jest dobry pomysł. Po za tym nie wyglądał na rozmownego…
- Daj spokój, potrzebujecie tego, Lily!
- Lepiej będzie, jeśli to zostawiamy. Allie, to zamknięta sprawa, nie powinniśmy do tego wracać…
- To ci się wymknie spod kontroli – ostrzegła ją Allie. – Zobaczysz, w końcu oboje stracicie opanowanie i nie wyjdzie z tego nic dobrego.
- Wiem co robię – zapewniła ją spokojnie Lily. – Poradzę sobie.
- Jak zawsze…
Wyszły z pokoju i przeszły do holu.
- Uważaj na siebie – poprosiła Allie, obserwując jak Lily się ubiera. – Pisz dużo… I do zobaczenia na ślubie.
- Będę, obiecuję – powiedziała Lily, ściskając mocno przyjaciółkę.
- I przyprowadź tego swojego Hugh…
- Nie jest mój – mruknęła Lily.
- Nie ważne, przyprowadź… Jestem go ciekawa – uśmiechnęła się lekko. Lily przewróciła oczami a Allie zachichotała, doskonale wiedząc co się święci. – Do zobaczenia.
- Pa.
Zamknęła drzwi za przyjaciółką i przez chwilę wpatrywała się w zamyśleniu podłogę. Może jej przeczucia co do decyzji Lily się nie spełnią? Może faktycznie takie rozwiązanie sprawy wyjdzie wszystkim na lepsza?
- Oj, Lily, Lily… Mów sobie co chcesz, ale ja wiem swoje – powiedziała cicho Allie. – Hugh… Ciekawe.

X. Październik 1979 Oxford

Jackie Descher otworzyła drzwi od łazienki i wydała z siebie głośny odgłos niezadowolenia.
Mogła zamieszkać sama, w miłym przytulnym pokoju, który chcieli wynająć jej rodzice. Mogła wynająć pokój z kimś z roku, gdzie spędzałaby wieczory na hucznych imprezach. A wybrała kampus, w którym dzieliła pokój ze studentką medycyny, którą to Jackie reanimowała nie jeden raz. W przenośni oczywiście.
Jackie nie mogła narzekać na towarzystwo Lily. Nie była rozhulana, jak jej poprzednia współlokatorka. Nie przyprowadzała co noc innego chłopaka, nie urządzała hucznych imprez i nie wymagała, by trzymać jej włosy, gdy zwracała rankiem wszystko co wypiła w nocy.
Lily była spokojna, ułożona i w żaden sposób nie sprawia Jackie problemów. Czasem Jackie myślała nawet, że była trochę zbyt spokojna. Jednak jak zdążyła się przekonać, Lily była typem osoby z przerostem ambicji. Poświęcała całe dnie i noce na naukę i przez to notorycznie się zaniedbywała. Jackie czuła się odpowiedzialna za współlokatorkę, pilnowała więc by ta jadła, piła i spała tyle, ile wymagał od niej tego organizm.
Kiedy więc zobaczyła śpiącą na podłodze, przytuloną do wanny Lily z nakręconym nierówno wałkiem na głowie, wiedziała, że sytuacja całkowicie ją przerosła.
- W łóżku byłoby ci trochę wygodniej – powiedziała, potrząsając Lily, która ocknęła się i ziewnęła przeciągle. – Po za tym, od spania jest noc, wiesz? To ta pora doby, kiedy na niebie świeci księżyc…
- Powiedziała astronom – wymamrotała Lily siadając na podłodze. – Nie mam czasu na spanie.
- Powiedziała uzdrowiciel – odpowiedziała przekąsem Jackie. – Wyglądasz strasznie.
- Wiem – Lily wyszarpała wałek z głowy i podeszła do lustra. – Żeby jakoś wyglądać powinnam iść z szyszmorą…
Jackie roześmiała się.
- Aż tak źle nie jest. Musisz odpocząć – oceniła spokojnie – i trochę się wyluzować – dodała szorstko, zabierając książki w kierunku których odwróciła się Lily.
- Daj spokój, muszę jeszcze poczytać, jutro…
- Jutro czeka cię długa podróż i wielogodzinne pilnowanie, żeby przyszła panna młoda nie uciekła w dniu swojego ślubu przez lufcik w garderobie! Dziś możesz co najwyżej poczytać o metodach kręcenia włosów i robienia manicure!
Lily niechętnie zgodziła się, a Jackie z satysfakcją zabrała podręczniki i weszła do sypialni.  Lily powlokła się za nią.
- Więc jedziesz z Hugh? – zagadnęła, kiedy Evans padła bez życia na łóżku zatapiając twarz w poduszce. Lily mruknęła twierdząco. W odpowiedzi Jackie westchnęła ciężko.
- Połowa campusu chciałaby być teraz na twoim miejscu, wiesz?
- Mhm…?
- No wiesz,.. To Hugh – stwierdziła ze spokojem. – Słodki, zabawny Hugh ze swoją gitarą, który zawsze wszystko robi po swojemu…
Lily podniosła lekko głowę i spojrzała na koleżankę, która wpatrywała się rozmarzonym wzrokiem w okno.
- Podoba ci się.
- A tobie nie!? – Jackie spojrzała na Lily jakby widziała ją pierwszy raz w życiu. – Lily, to jeden z najfajniejszych facetów w okolicy! I… - zawahała się - … i widać, że cię lubi. Nie chcę się wtrącać, ale myślę, że nawet bardzo cię lubi.
Lily zachichotała.
- Proszę, my się tylko przyjaźnimy i tak pozostanie. Mam dość związków na najbliższą dekadę – oznajmiła i znów wtuliła się w poduszkę.
- Powinnaś przestać się zadręczać i karać. To widać gołym okiem – dodała widząc pytające spojrzenie Lily. – Wyluzuj się i spróbuj dobrze bawić na tym weselu, to ci dobrze zrobi. A Hugh naprawdę cię lubi, czeka tylko na sygnał.
Lily pokręciła tylko głową i opadła na poduszkę, żeby zaraz pogrążyć się w śnie.

XI. Grudzień 1979 Londyn/Oxford

- Dziękuje, że tu ze mną przyszedłeś – powiedziała łagodnie Lily, kiedy oboje z Hugh zajęli krzesełka w środku drugiego rzędu, tuż obok średniego wzroku blondynki w fiołkowej sukience. – Sama czułabym się niezręcznie.
- Nie ma sprawy. Jak wieczór panieński?
- W porządku. Nie wiem jakim cudem dziś… Cholera!- wysyczała ledwo dosłyszalnie.
- Syriusz, tam z przodu jest wolne!
Lily obróciła powoli głowę i natrafiła na przeszywające spojrzenie intensywnie niebieskich oczu, wpatrujących się w siedzenie obok niej. Syriusz zauważył ją, rozejrzał się szybko dookoła, ale jego partnerka złapała go za rękę i pociągnęła bliżej ołtarza.
- Wolne?
Lily otworzyła usta szukając sprytnego kłamstwa, ale ubiegła ją sąsiadująca im blondynka.
- Cześć! Siadajcie.
Towarzysząca Syriuszowi brunetka pchnęła go, zmuszając by usiadł obok Lily. Black obrzucił ją obojętnym spojrzeniem.
- Cześć.
- Cześć - mruknęła niewyraźnie, błagając los by ceremonia się już zaczęła.
- Znacie się? – zainteresowała się blondynka ubiegając Hugh, który chyba zamierzał zapytać o to samo, bo natychmiast zamknął usta.
- Ta… To Lily, chodziliśmy… razem do szkoły. To jest Chloe – wskazał na brunetkę- i Camile.
- O, znacie się! Dziwne, Jim nigdy mi nie wspominał… - Cimale zmarszczyła brwi, a Syriusz przewrócił szybko oczami.
- Ciekawe dlaczego…
- Hugh – przedstawił się Hugh widząc, że Lily ani myśli tego zrobić.
- To jest Syriusz – wymamrotała rudowłosa, kiedy mężczyźni wymienili krótki uścisk dłoni. Wydawało się, że po tej wymianie uprzejmości zapadnie cisza. Niestety Lily odniosła wrażenie, że tylko ona i Syriusz nie mają ochoty na rozmowy. Hugh nieustająco zasypywał ją gradem pytań, nic sobie nie robiąc z jej proszących spojrzeń. Chloe i Camile pochyliły się i zaczęły żywo wymieniać opinie o wszystkim co ich otaczało, próbując  wciągnąć w rozmowę i Lily. A ona próbowała za wszelką cenę nie zrobić czegoś, czego potem by żałowała.

- Niedługo będziemy mogli zacząć – powiedziała pani Green wchodząc do salonu. Allie przechadzała się nerwowo wzdłuż pokoju szeleszcząc sukienką, odprowadzana czujnym spojrzeniem Remusa. – Naprawdę, Remusie, powinieneś zaczekać u siebie, oglądanie panny młodej przed….
- To tylko zabobon, mamo – przerwała jej nerwowo Allie – czuję się spokojniej, jak tu jest.
- Wolę nie myśleć jak wyglądasz, gdy jesteś nie spokojna – zaśmiał się nerwowo James, który z nieznanych sobie powodów również czuł się przejęty.
- Wszystko wygląda w porządku – powiedziała Molly, która od dłuższego czasu wyglądała przez okno. – Widzę Lily i… O, to pewnie Hugh…. Zaraz… Allie, chodź tu na chwilę… Czy to aby nie…?  A tam… O rany, czemu ona sobie to zawsze robi?
Allie podeszła szybko do okna i spojrzała przez ramię przyjaciółki. Zachichotała.
- Nie żałuję jej – stwierdziła rozbawiona Allie. – Nie tym razem…
- Kochani, możemy zaczynać.

Kiedy ścieżką prowadzącą do ołtarza przeszedł wysoki, przeraźliwie chudy czarodziej w szacie ministerstwa, zapadła głucha cisza. Wszedł na podest ustawiony pośrodku ogrodu, dał gestem głowy znać orkiestrze i głowy wszystkich gości zwróciły się w stronę wyjścia z domu państwa Green.
Chociaż był pierwszy grudnia, mróz i padał śnieg, ceremonia i wesele miały odbyć się w ogrodzie. Niewiele osób wiedziało, że o świcie pan Green wraz z Remusem, Jamesem i Syriuszem rozstawili ogromny namiot, który po narzuceniu kilku prostych zaklęć stworzył iluzję otwartej przestrzeni.
Nikt nie zauważył, jak Remus i James znaleźli się przy ołtarzu. Spojrzenia wszystkich skierowane były na drzwi domu państwa Green w których pojawiła się Allie w towarzystwie ojca.
Lily poczuła nagłe wzruszenie i szybko otarła policzek, po którym niewiadomo kiedy popłynęła pojedyncza łza. Kiedy jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Allie, uśmiechnęła się do niej szeroko. W odpowiedzi Allie rzuciła znaczące spojrzenie na Hugh, mrugnęła do niej. Lily pokręciła głową i spojrzała na Remusa. Na widok przyszłej żony Remus rozpromienił się tak szczerze, że kilka osób – w tym i Lily – wydały z siebie głębokie westchnięcie.
Drgnęła czując jak Hugh dyskretnie wsuwa swoją dłoń w jej. Zerknęła na niego ukradkiem, jednak wpatrywał się z zaciekawieniem w młodą parę z ledwo dostrzegalnym uśmiechem.
Lily przygryzła lekko wargę i zdecydowała, że ten wieczór będzie początkiem nie tylko dla Allie i Remusa.

- Rozumiem wszystko-  zaśmiała się Allie. – Rozumiem, że nie wiedziałaś o Camile, że to Chloe usiadła obok was, ale… Powiedz mi, jakim cudem ten facet przyszedł tutaj tak ubrany i jeszcze żyje!?
Lily mruknęła coś pod nosem rozbawiona. Allie i Molly spojrzały na Hugh, który podrygując wesoło nakładał sobie górę jedzenia na talerz, zupełnie nie przejmując się tym, jak bardzo wyróżnia się na tle innych gości. Ubrany w luźne ciemne jeansy i granatową koszulę, z długimi jasnymi włosami złapanymi w niedbały kucyk z tyłu głowy i kółeczkiem w uchu, wyglądał bardziej jakby był na wakacjach niż ślubie.
- To Hugh – wyjaśniła rozbawiona Lily. – Wspomnij przy nim o szacie wyjściowej, a wyjdzie stąd natychmiast i więcej się do ciebie nie odezwie. To po prostu Hugh.
- Słodziutki jest – stwierdziła Allie z uśmiechem. – I chyba go lubisz.
- Chyba bardziej niż mi się wydawało – powiedziała czule Lily i zawahała się. – Jest wyjątkowy.
- Osobiście uważam, że to nie w porządku, że zawsze udaje ci się zdobyć tych najfajniejszych, ale… nie zepsuj tego – poprosiła Molly.
- Nie zamierzam… Przepraszam was na chwilę – powiedziała wstając. – Muszę z kimś zatańczyć.

- Dziękuje, że tu jesteś – wyszeptała łagodnie, przypatrując się Hugh. Uśmiechnął się szeroko i przeciągnął trochę bliżej siebie. 
- Chyba trochę wyróżniam się strojem – oznajmił rozbawiony podnosząc rękę, by mogła się obrócić. – Mogłaś uprzedzić, że będzie bardziej galowo…
- To by coś dało?
- Nic – odpowiedział całkiem szczerze. – No, może wyprasowałbym koszulę.
Roześmiała się na głos.
- Podoba mi się jej kolor – powiedziała nie bardzo wiedząc dlaczego. Hugh zrobił wielkie oczy, pokiwał głową i spytał.
- Mówisz mi to, bo…?
- Znam twój gust, mogłeś wybrać gorzej…
Roześmiał się, pokiwał głową jednak zaraz szybko spoważniał.
- Co masz dokładnie na myśli?
- Kanarkowa z Sylwestra…
- Uwielbiam ją! – oburzył się mężczyzna a Lily wzruszyła ramionami. – Powiedziałaś, że podkreśla… Kolor mojej duszy!
- Nie chciałam sprawić ci przykrości, byłeś jedyną osobą która ze mną rozmawiała… - wyznała rozbawiona Lily. Hugh prychnął urażony.
- Co jeszcze? – spytał po chwili obrażonym tonem, najwyraźniej oczekując, że zamilknie. Lily nie miała takiego zamiaru.
- Ten okropny sweter… No wiesz, ten w pasy…
- Jak… Jak możesz!? – posłał je oburzone spojrzenie – No dobra, masz rację, jest okropny, zakładam go tylko dlatego, że… Ale nie powiesz nikomu? Przynosi mi szczęście.
Roześmiała się tak głośno, że kilka tańczących par spojrzało na nich rozbawionych. Hugh posłał przepraszający uśmiech.
- Jeśli mam być szczery, nie znoszę kiedy nosisz te jasne spodnie – stwierdził po chwili rozbawiony.
- To moje ulubione!
- Wyglądasz w nich jak sierota, zwłaszcza gdy włożysz ten bordowy sweter który jest na ciebie dużo za duży.
- Pewnie dlatego, że nie jest mój – wyznała zakłopotana Lily, a Hugh pokiwał z powagą głową i podjął.
- Lubię, jak nosisz go do legginsów – podjął, za co natychmiast dostał od Lily w łeb. – Jestem szczery!
- Raczej bezczelny!
- Tylko troszeczkę – uznał szczerze, a Lily zachichotała. Przez chwilę tańczyli w ciszy aż w końcu odezwał się. - Wiesz, jestem strasznie głodny, nie dałaś mi zjeść…
- Potrafisz docenić klimat! – zaśmiała się, kręcąc głową. – Pójdę do dziewczyn, przyjdź jak skończysz.

- Cześć!
Lily podskoczyła i szybko odwróciła się, stając twarzą w twarz z Camile. Dziewczyna uśmiechała się do niej promiennie. Sądząc po przyspieszonym oddechu, zadyszce i czerwonej buzi, właśnie zeszła z parkietu i tego wieczora bardzo dobrze się bawiła.
- Cześć – powiedziała Lily czując jak nagle robi je się gorąco. Blondynka odgarnęła włosy z twarzy i wyminęła Lily podchodząc do zlewu.
- Jak na tak dobrze imitowaną zimę strasznie tam gorąco – oznajmiła nalewając wody do szklanki. – Zwłaszcza kiedy się tańczy…
- Tak, to prawda, bardzo tam ciepło… - wymamrotała Lily i odwróciła się by odejść, ale nieoczekiwanie Camile ją zatrzymała.
- Dobrze go znasz? – spytała cicho, wpatrując się w Lily uważnie, jakby próbowała poznać jej myśli. Lily przełknęła ślinę.
- Kogo? – zapytała, chociaż doskonale wiedziała co odpowie dziewczyna. Nie pomyliła się ani trochę.
- Jamesa. Chodziliście razem do szkoły a ja… Nie wiem o nim zbyt wiele z tego czasu… Mam na myśli, niechętnie o tym mówi, w zasadzie nie mówi wcale, wszystko co wiem pochodzi od innych i to raczej kiedy im się coś wypśnie niż żeby sami powiedzieli więc pomyślałam, że może ty…. – strzeliła nerwowo palcami nie odrywając od Lily wzroku. – Przepraszam, nie powinnam o to pytać, ale czuję po prostu, że to ważne, wiem, że ktoś wtedy były i czasem… Powiedz mi, wiesz coś, prawda?
Lily przełknęła ślinę i zaczęła gorączkowo myśleć. Nagle zabrakło jej słów, poczuła, że jest w pułapce z której nie ma wyjścia.
- Jeśli… Jeśli nie chce o tym mówić, ja też nie powinnam tego robić – wyszeptała cicho, wyswobadzając ramię z silnego uścisku Camile. – Przykro mi, ale nie mogę ci pomóc…
- Ah… Okej – wyrwało się dziewczynie i pokiwał głową, nie do końca przekonana i wyraźnie zawiedziona. – Przepraszam, że pytałam, po prostu wydawało mi się, że powinnam ale… Nie szkodzi. Baw się dobrze…
Lily otworzyła usta, ale nie wpadło do  głowy nic mądrego, co mogłaby powiedzieć.  Kiwnęła do Camile krótko głową i wyszła, starając się za wszelką cenę nie odwrócić.

Camile usiadła obok Jamesa, przyglądając mu się z uwagą. Spojrzał na nią pytająco. Przez chwilę milczała, wyraźnie nad czymś rozmyślając a potem utkwiła wzrok gdzieś w oddali i powiedziała.
- Rozmawiałam z nią przed chwilą, w kuchni.
James powoli podążył spojrzeniem za dziewczynę i poczuł jak cały dobry humor ulatuje z niego gdzieś daleko.
- Co ci powiedziała? – spytał chłodno, nie odrywając od rudowłosej spojrzenia.
- Nic – odpowiedziała spokojnie dziewczyna. – Spytałam ją, czy długo się znacie. Nie patrz tak, mało mi o sobie mówisz… Ale mnie spławiła. W bardzo uprzejmy sposób, ale spławiła.
James odwrócił się do Camile. Przyglądała mu się spokojnie, uśmiechając lekko.
- Nie musiała mi nic mówić, ty właśnie zrobiłeś to sam…
Spokój z jakim do niego mówiła, wydał mu się zupełnie nienaturalny.
- To ona, prawda? Mogłam się wcześniej domyślić – westchnęła i wstała. – Kiedy będziesz… Gdy już o niej zapomnisz i będziesz chciał spróbować czegoś nowego… Wiesz gdzie mnie znaleźć – powiedziała łagodnie i pochyliła się, składając krótki pocałunek na jego policzku. – Do zobaczenia w pracy.
James siedział oniemiały, zupełnie nie rozumiejąc tego, co się właśnie stało. Jakaś część jego podświadomości podpowiadała mu, że powinien teraz za nią pobiec i coś powiedzieć, a jednak siedział nieruchomo przyglądając się jak odchodzi. Zupełnie obojętny na to co się właśnie stało i niespodziewanie wściekły na swoją własną obojętność.

- Lily, pomożesz mi?
Allie spojrzała prosząco na przyjaciółkę i gestem wskazała na siedzących przy stoliku Jamesa i Syriusza, którzy nie wyglądali specjalnie dobrze.
- Są pijani – oceniła Lily podchodząc bliżej. Allie westchnęła ciężko, krzyżując ręce na piersiach.
- Jak dwie świnie…  A tak ich prosiłam, żeby się chociaż spróbowali zachować po ludzku…
- Zgłaszam zdecydowany sprzeciw – odezwał się James i spróbował podnieść z krzesła, szybko jednak opadł na nie z powrotem. – On jest pijany jak świnia. Ja jestem jak… prosiątko?
- Bardzo wyrośnięte – zakpiła Allie i zwróciła się do Lily. - Jutro im dam… Trzeba ich gdzieś położyć nim narobią kłopotów.
- Allie, kochanie, pozwól!
Allie spojrzała przez ramię na sędziwą czarownicę w zielonym trenczu i zerknęła zrezygnowana na Syriusza i Jamesa. Lily zerknęła tęsknie w stronę Hugh po czym podeszła do Jamesa i spytała poważnie.
- Kto zdobył Mistrzostwo Świata w 1954?
-  Wędrowcy z Wigtown, ale tylko ze względu na…
Lily odwróciła do się Allie, ignorując wywód który zaczął właśnie wygłaszać James.
- Mogłoby być gorzej, jeszcze nie rzuca obelgami – stwierdziła spokojnie. – Wracaj do gości, zabiorę ich do domu i przypilnuję, żeby się położyli… To twój wieczór.
- Jesteś pewna…?
- Idź, nim się rozmyślę – powiedziała łagodnie i zwróciła się do Jamesa, który nadal mówił. – Wystarczy już, wszyscy to wiemy.
- … sfaulował go a sędzia nic nie zrobił i… To po co pytałaś? – spytał oburzony a Lily przewróciła oczami i podeszła do Syriusza.
- Pomóż mi, sama go nie podniosę – oceniła, zarzucając sobie jego rękę na szyję i przewróciła oczami. – Zabieraj łapę z mojego tyłka!
James zamrugał zdezorientowany.
- Przecież nie… Ah, to było do niego – uspokoił się i pokiwał głową lekko rozbawiony. Podniósł się, zatoczył lekkie kółko i pomógł Syriuszowi wstać, zawieszając go sobie na szyi.
Lily pokręciła głową rozbawiona. To będzie długa noc, pomyślała.
- Jak to się stało, że jest w takim strasznym stanie? – spytała w końcu uznając, że cisza która między nimi panuje jest nienaturalna i o wiele bardziej krępująca, niż rozmowa.
- Jest pijącym Remusa – odpowiedział James.
- Kim?
- Pijącym. Pije za niego… Daj spokój, tutaj jest prawie sto osób i niemal każda chce się napić z panem młodym – wyjaśnił zirytowany, że Lily nie rozumie tak prostej rzeczy. – Wyobrażasz sobie, że Lunio, ten który ma głowę słabszą od przedszkolaka, pije z tym każdym kto podstawi mi kieliszek pod nos? A tak, Syriusz kręcił się obok, robił małe zamieszanie i wypijał dwie kolejki, zamiast jednej.
- To… miłe z jego strony – powiedziała oszołomiona Lily, a James przewrócił oczami.
- Nie miał wyboru, taką mamy umowę. Syriusz jest pijącym Remusa, Remus moim a ja Syriusza. Umowa jeszcze z czwartej klasy, to zobowiązuje.
Lily roześmiała się na głos.
- To porąbane ale bardzo w waszym stylu.
James wzruszył ramionami. Lily pokręciła rozbawiona głową. Jedną z najbardziej zaskakujących cech Jamesa było jego zachowaniu po alkoholu. Kiedy wypił dostatecznie dużo, stawał się otwarty na wszystkich zapominając o wszelkich urazach. Lily była pewna, że rozmawia z nią tylko z tego powodu, był też pewna, że gdyby teraz spotkali by Snapea cóż… Najprawdopodobniej Ślizgon usłyszałby przerażająco dużo komplementów, przeprosin i płomiennych zapewnień o zapomnieniu dawnych uraz.

- Udało się – westchnął James i bez ceregieli upuścił Syriusza, który padł na podłogę salonu i zachrapał głośno. – A teraz muszę się napić.
- Ale… Zostawimy go tutaj tak? – spytała zaniepokojona Lily, kiedy James podszedł do barku i zaczął w nim grzebać. Obrócił się przez ramię, spojrzał na śpiącego Syriusza i powiedział.
- Dobrze mu tu.
- Hola, hola – zawołała Lily widząc jak James wyjmuje butelkę z winem i wyciąga różdżkę. – Tobie też już wystarczy na dziś, zostaw butelkę i do łóżka.
- Nigdzie z tobą nie idę – zaprotestował urażonym tonem. Lily westchnęła zirytowana. Teraz przypomniała sobie, że oprócz ujmującej serdeczności, James bywa też bardzo irytujący gdy za dużo wypije. Spojrzała na zegarek.
- Powinnam już dawno wrócić. Proszę, zostaw butelkę i idź spać – jęknęła jednak James nic sobie z tego nie zrobił. Otworzył butelkę i napił się z gwintu tak łapczywie, że większość wylał na siebie. Widok czerwonego wina na śnieżnobiałej, jedwabnej koszuli zmroził krew w żyłach Lily. Odruchowo podbiegła i nie myśląc o niczym, zaczęła ją z Jamesa ściągać.
- Ej, aż tak pijany nie jestem, nie dobieraj się do mnie! – zaprotestował próbując wyszarpać się z uścisku Lily.
- Wino! Koszula! Trzeba to zaprać inaczej będzie do wyrzucenia!
- To moja koszula i mogę z nią robić co chcę! – zirytował się James, kiedy Lily nie zważając na jego protesty rozpięła już większość guzików. Szarpnął się i dla potwierdzenia swoich słów wylał jeszcze trochę na rękaw. Lily na chwilę zamarła oszołomiona, a potem z jeszcze większą determinacją zaczęła się z nim szarpać. Na każdy jej ruch James wylewał jeszcze trochę. Kiedy czerwone wino niechcący chlapnęło na sukienkę Lily, straciła wszelkie zahamowania. Z nieznaną sobie siłą wyrwała butelkę z rąk Jamesa i bez zastanowienia wypiła wszystko co w niej zostało. Otarła usta rękawem i zadarła wysoko głowę by zobaczyć wielkie oczy Jamesa wpatrujące się w nią z mieszaniną wyrzutu i niewypowiedzianego bólu.
- To było… moje – powiedział cienkim głosem. – Wypiłaś moje wino!
Lily przez chwilę poczuła się wyjątkowo głupio, a przypomniała sobie o koszuli, Hugh który został na weselu, chrapiącym obok Syriuszu, którego musiała wtaszczyć do domu, zaplamionej sukience i zirytowaniu, jakie jeszcze chwilę temu czuła. Uznając, że w tej chwili jest jej już wszystko jedno, rzuciła butelkę na sofę i oznajmiła.
- Daj więcej.
James przypatrywał się jej przez chwilę nieufanie, aż w końcu wzruszył ramionami i wyjął z barku dwie kolejne butelki.

- Nie widziałyście gdzieś Lily?
Hugh zatrzymał się przy Allie i Molly, rozglądając się dookoła.
- Nie mogę jej nigdzie znaleźć, wyszła do łazienki i…
- Miała odwieźć Jamesa i Syriusza do domu – powiedziała łagodnie Allie i zerknęła na zegarek. – Powinna niedługo wrócić.
- Jakbyście ją zobaczyły, powiedzcie, że jej szukam – poprosił i odwrócił się w stronę stolików.
- Myślisz, że to dobry pomysł, że pojechali razem? – zapytała Molly.
- Są dorośli a Lily była całkiem trzeźwa. Nic im nie będzie.

Siedzieli na podłodze, tuż obok chrapał Syriusz a dookoła walały się puste butelki po winie. Kilka guzików koszuli Jamesa było rozpiętych, włosy Lily, wcześniej tak starannie ułożone, opadały w kompletnym nieładzie na jej odsłonięte plecy. Zaśmiewali się do łez dyskutując o mało istotnych aspektach codzienności, kompletnie zapominając o dzielącej ich na co dzień przeszłości.
- Taka ładna koszula – westchnęła w pewnym momencie Lily, dotykając palcami ogromnej czerwonej plamie na delikatnym materiale.
- Nie lubię jej – oznajmił obojętnie James i upił kolejny łyk z butelki.
- Nigdy nie rozumiałam twojego gustu – stwierdziła Lily, kręcąc głową.
- Ja twojego też – powiedział James wskazując głową na chrapiącego Syriusza. Lily zaśmiała się.
- Ja też tego nie rozumiem – przyznała szczerze. – To było takie porąbane!! Prawdziwe Jumanji!
- Co? – zainteresował się James.
- Jumanji… Wiesz, rzucasz kostką i nagle goni cię myśliwy, atakują małpy a twoje miasto taranują nosorożce?
Widząc oszołomioną minę Jamesa, westchnęła i dodała.
- To taki film… Chodzi mi o to, że… sama nie wiem, dlaczego to wszystko się wydarzyło… Żałuję tego.
Nawet nie zauważyła, że mówi szeptem. Zupełnie niespodziewanie atmosfera w pokoju zupełnie się zmieniła. James odstawił butelkę i przyglądał jej się z uwagą, chrapanie Syriusza wydawało się być mniej donośne a Lily poczuła nagle, że coś właśnie zmienia.
- Tęskniłam za tobą…
Zamilkła, widząc jego spojrzenie. Przypatrywał się pustej butelce, wyraźnie o czymś rozmyślając.
- Przyniosę więcej – oznajmił w końcu normalnym tonem i podniósł się chwiejnie. – Chyba dasz radę jeszcze w siebie coś wlać?
- Dam.

Każdy reaguje inaczej na alkohol. Gdy James wypił zbyt dużo, zapominał o dawnych urazach. Był przyjacielem każdego, nawet największych wrogów i wszystkie krzywdy traktował pobłażliwie i lekko. Syriuszowi rozwiązywał się język. Jeśli ktoś chciał się czegoś o nim dowiedzieć, wystarczyło spoić go Ognistą i zadawać pytanie, a wtedy odpowiadał na nie tak, jakby zażył Veritaserum. Remus stawał się rozrywkowy i zabawiał każdego w około siebie lepiej niż ktokolwiek inny. Allie zazwyczaj zaczynała odczuwać pociąg do wszystkiego i wszystkich, natomiast Lily… Cóż, Lily nigdy dotąd nie upiła się tak, by móc poznać swoją drugą naturę.  Aż do teraz.

Przytuliła rozpalony policzek do lodowatej porcelany i odetchnęła głęboko. Siedziała na podłodze w łazience, trzymając w jednej ręce do połowy pustą butelkę wina, próbując opanować mdłości. James usiadł na brzegu wanny i przyglądał jej się  lekko zamglonym spojrzeniem.
- Rozmawiasz z muszlą, czy ze mną? – zapytał chwiejąc się lekko. Lily czknęła, podniosła butelkę do ust i upiła trochę.
- Z tobą – odpowiedziała z trudem dobierając słowa.
- A pijesz z muszlą, czy ze mną?
Popatrzyła na butelkę i podała mu ją, ocierając usta ręką. James uchwycił ją pewnie, odchylił głowę i… wpadł do wanny. Lily krzyknęła przestraszona i poderwała się do pionu odrobinę za szybko. Zachwiała się i w ostatniej chwili złapała umywalki, chroniąc przed upadkiem.
- Wylało się… - jęknął James pokazując Lily pustą butelkę. Rudowłosa zachichotała, zrobiła kilka niepewnych kroków i jego stronę.
- Suń się.
James przesunął się kawałeczek, a Lily usiadła na brzegu wanny i ześlizgnęła się obok niego. Roześmiał się,  Lily wyciągnęła wygodnie nogi i oznajmiła.
- Ta wanna jest diabelnie niewygodna.
- To wanna – przypomniał jej James, a Lily pokiwała głową i zachichotała. – Jesteś pewna, że nie potrzebujesz toalety?? Bo jeśli tak…
- Zrywam z nią – oznajmiła Lily, opierając głowę o ścianę. Ziewnęła przeciągle. Nagle poczuła się strasznie zmęczona a jej głowa lekko opadła na bok, opierając się na ramieniu Jamesa. Poczuła się nagle niezręczna, wyprostowała szybko i podciągnęła kolana pod brodę, unikając jego spojrzenia. Przez chwilę siedziała nieruchomo, nie mając pojęcia jak powinna się zachować. Aż w końcu pokusa okazała się silniejsza – lekko obróciła głowę w jego stronę. Przyglądał jej się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. W głowie przestało jej szumieć, wydawało jej się, że teraz słyszy tylko przyspieszone bicie serca.
Pukpukpukpukpuk.
Przełknęła ślinę, nawet nie zauważając, jak powoli przysuwa twarz bliżej. Ile dziś wypiła?
Puk. Puk. Puk. Puk.
Czuła jego ciepły oddech na policzku. Prawie wcale nie mrugała, nie chcąc niczego przegapić.
Puk… Puk… Puk…
Miała niejasne wrażenie, że jest coś, o czym powinna teraz pamiętać. Niemalże czuła dotyk jego ust na swoich. Podniosła drążącą z podniecenia dłoń i delikatnie musnęła jego policzek.
Puk…
Puk…
Puk.
Na krótki moment jej serce zatrzymało się. Wstrzymała oddech, kiedy ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Niezdarnie osunęła się w bok, kran wbił się jej boleśnie w bok. Nie zwróciła na to uwagi, w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia. Zatracili się w chwili, odrzucając na bok wszystkie wspomnienia. Tak, jakby spotkali się po raz pierwszy.
Podniosła rękę i trąciła łokciem kurek kranu. Zbyt mocno i szybko. Kurek odskoczył a z prysznica, który górował nad nimi, trysnęła lodowata woda.

Pisnęła, a James odskoczył jak oparzony. W ułamku sekundy oboje byli całkowicie mokrzy. Lily wybuchła śmiechem widząc oszołomioną minę Jamesa, który zdołał wstać i ocierał twarz z wody, która ciągle skapywała na jego twarz. Śmiejąc się do rozpuku, wygramoliła się niezdarnie z wanny i złapała za dłoń Jamesa, pomagając mu wyjść. Zatoczyli się chwiejnie. Lily uderzyła plecami o pralkę, kiedy James stracił równowagę i padł do przodu. Roześmiała się na głos, kiedy wylądował twarzą na jej piersi.
- Masz tu trochę wina… - powiedział podnosząc na nią proszące spojrzenie. Roześmiała się histerycznie.
James podniósł się, zatoczył koło ręką i wycelował palec prosto w rowek między jej piersiami. – O, tu.
- Zapomnij, to moje wino – oznajmiła Lily odchylając dekolt sukienki. James patrzył na to zazdrośnie. Lily zmrużyła oczy i westchnęła zawiedziona. Spodziewała się zobaczyć coś więcej, niż zaschniętą, czerwoną plamę.
- Trochę mało – stwierdziła. Potter wzruszył ramionami.
- Więcej niż mam ja.
- Wiesz co, ty hipokryto! – zaprotestowała Lily, kiedy Potter kopnął w drzwi i chwiejnym krokiem wyszedł z łazienki. – Z twojej koszuli można by spuścić cały kieliszek, a mi żałujesz tego!!
- To nie to samo.
Wzruszyła ramionami i po raz kolejny zachwiała się, wpadając na ścianę. James popatrzył na nią rozbawiony i pokręcił głową, po czym sam zaliczył zderzenie z drzwiami.
- Chodź – zawołał wyciągając do niej rękę. – Zatańczymy.
- A muzyka? – zapytała ujmując jego dłoń. James przyciągnął ją do siebie z taką siłą, że oboje wpadli na kolejną ścianę.
- Po co ci muzyka? W ostateczności mogę ci zaśpiewać…
- Nikt nigdy mi… Au… nie śpiewał… oj.
Wirowali w wąskim korytarzu, wpadając po drodze na wszystko z czym tylko można było się zderzyć. Zatrzymali się dopiero przy pokoju Jamesa. Potter nacisnął klamkę głową i natarł na drzwi, nadal trzymając Lily w objęciach.
- Taniec to jednak niebezpieczny sport – wymamrotał James, kiedy drzwi odbiły się od ściany i trafiły ich rykoszetem. Lily wybuchła śmiechem, kiedy Potter puścił ją, poprawił okulary i ruszył chwiejnie do szafy.
Lily oparła się o ścianę i nadal chichocząc obserwowała jak James wyciąga z szafki suche ubrania. Kiedy odwrócił się do niej zachęcająco, wybuchła śmiechem z nieznanych sobie powodów i powoli ruszyła w jego stronę.
- Stoję! – pochwaliła się dumnie kiedy znalazła się przy Jamesie. Roześmiał się i podał jej koszulę, przypatrując się jej z uwagą. Lily przygryzła wargę wahając się. – Przepraszam…
- Za…
Lily stanęła na palcach i nie czekając aż James skończy zdanie, pocałowała go. Była to prawdopodobnie najbardziej spontaniczna decyzja w jej życiu. Była jednak pewna, że jeśli teraz tego nie zrobi, potem będzie żałowała.
Jamesowi dwa razy nie trzeba było powtarzać.

Powiew poranku po nocy marzenia
Coraz to tęskniej i pieści i chłodzi,
Coraz to cudniej zdrój szczęscia się spienia,
Coraz to słodziej, i słodziej, i słodziej...

Coraz to rzewniej czar do snu ja kłoni,
Coraz to mgliściej jej oko sie mruży...
Coraz to tkliwiej drży uścisk jej dłoni,
Coraz to dłużej, i dłużej, i dłużej...

Coraz to bliżej - jej główka zmęczona,
Coraz to mielej na pierś, mą się tuli,
Coraz to ufniej się garnie w ramiona,
Coraz to czulej, i czulej, i czulej...

Coraz to rzewniej, i tęskniej, i sęnniej,
Coraz to wolniej serduszko jej dyszy...
Coraz pogodniej, spokojniej, promienniej,
Coraz to ciszej, i ciszej, i ciszej...
Bogdan Adamowicz, Ukołysana

Weszli do mieszkania. Remus lekko się zataczając, zamknął drzwi i pomógł Allie zdjąć kurtkę. Świeżo upieczona pani Lupin z ucałowała namiętnie męża i wskazała mu sypialnię.
- Zaraz wrócę – obiecała zmysłowym szeptem i podreptała do łazienki, tłumiąc ziewanie i plącząc się w sukience. Remus przetarł zaspane oczy i przeszedł powoli do sypialni, zerkając na chwilę do salonu, gdzie znalazł chrapiącego Syriusza.
Otworzył cicho drzwi od pokoju i nie zapalając nawet światła, przeszedł do łóżka i padł na nie z westchnieniem. Miękka poduszka otuliła łagodnie jego twarz. Westchnął z rozkoszą i powoli zapadł w drzemkę.

Allie w łazience obmyła twarz lodowatą wodą i spojrzała w lustro. Jej powieki przymknęły się leniwie. Westchnęła, złapała za kosmetyki i leniwie zaczęła poprawiać rozmyty przez pot i wodę makijaż. Pozwoliła sobie na potężne ziewnięcie, przeciągnęła się i wyszła z łazienki.
Kiedy otworzyła drzwi od sypialni, panowała w niej ciemność. Przeszła w stronę  łóżka, szeleszcząc sukienką. Nagle zdała sobie sprawę, że wypiła przez cały wieczór trochę zbyt dużo i rano odczuje bolesne tego skutki. Nie doczekawszy się żadnej reakcji ze strony Remusa, usiadła na brzegu łóżka i połaskotała go opuszkiem palca po policzku.
- Kochanie… - wyszeptała mu do ucha. – Remus…
- Co? – usiadł gwałtownie. Allie zachichotała. – Przepraszam… Chyba wyłazi mi zmęczenie i ta ostatnia butelka Ognistej…
- Zaraz cię obudzę – obiecała mu Allie zmysłowo, zaraz potem jednak zepsuła cały efekt kolejnym ziewnięciem. Remus uniósł lekko brwi. – Wyrwało mi się. Chodź tu – rzuciła niecierpliwie, wdrapując się na łóżko. Zarzuciła ręce na szyję Remusa i oboje legli na poduszkę. Allie zdążyła się jeszcze nieznacznie unieść na łokciach i pocałować Remusa, a potem oboje zasnęli, zapominając o niespełnionym obowiązku małżeńskim.

Dwie godziny później, Remus obudziło nerwowe szarpanie za rękę.
- Remus! Remus, obudź się… Obudź się… nie zjedliśmy naszego małżeństwa….
Lupin otworzył zaskoczony oczy i spojrzał na Allie, która wpatrywała się w niego lekko przerażonym i nieprzytomnym spojrzeniem.
- Czego nie zrobiliśmy? – spytał zaskoczony, a Allie przewróciła zniecierpliwiona oczami.
- Nie zjedliśmy… to znaczy nie… spałaszowaliśmy… upiekliśmy… ugotowaliśmy…
- Skonsumowaliśmy? – podpowiedział rozbawiony Remus, a Allie pokiwała szybko głową.
- Tak, właśnie! Wiedziałam, że to było jakoś tak z jedzeniem…
- I budzisz mnie o szóstej rano, by mi to powiedzieć?
- Budzę cię, żeby to nadrobić! – zdenerwowała się Allie. – Remus, przespaliśmy noc poślubną!
- Nie każdemu się to zdarza… - zastanowił się na głos Lupin.
- NIKOMU się to nie zdarza! Remus, to nie jest śmieszne… 
- Chodźmy spać – zadecydował rzucając się na poduszkę i przyciągając do siebie oburzoną Allie.
- Ale…
- Będziemy mieli przed sobą cały tydzień miodowy, żeby ugotować, upiec, usmażyć, udusić i zjeść nasze małżeństwo – powiedział rozbawiony. – A potem czeka nas jeszcze cała reszta życia. Pewnie  jeszcze zdąży się nam przejeść…
Kiedy tylko Allie wtuliła się w pierś męża, zupełnie straciła zainteresowanie nie wypełnionym obowiązkiem. Natychmiast na powrót stała się senna i nim zasnęła zdołała tylko wymamrotać:
- Nikomu… ani… słowa.
Remus pokiwał głową i znów usnął.

Nie spała. Leżała nieruchomo, nie mając odwagi się poruszyć. Czuła na swojej szyi ciepły oddech Jamesa, czuła jak obejmuje ją ramieniem w pasie. I było jej tak cholernie, cholernie dobrze.
Nie chciała się ruszać. Zapomniała już, jak pewnie i bezpiecznie można się czuć. Chłonęła każdy szczegół tej chwili pewna, że nie szybko przyjdzie jej to powtórzyć.
Zdawała sobie sprawę, że to co zrobiła w nocy, było najbardziej egoistycznym gestem, na jaki zdobyła się w ciągu ostatniego roku. Nie musiała się łudzić – wiedziała co stanie się, kiedy James się obudzi. Być może jakimś cudem ostatniej nocy udało im się zapomnieć o przeszłości, teraz jednak miała ona do nich wrócić ze zdwojoną  siłą.
A mimo wszystko leżała nieruchomo, wtulona w pierś Jamesa niezdolna zmusić się do jakiegokolwiek ruchu.
Za oknem powoli świtało. James poruszył się. Dziewczyna zamarła w bezruchu do czasu gdy usłyszała jego ciche chrapanie. Powoli podniosła się na łokciach i wstała.
Nie chciała odchodzić. Czuła się okropnie, że po raz kolejny wszystko tak bardzo komplikuje. Była też świadoma, że nadejdzie dzień, gdy będzie musiała się z nim skonfrontować.  Założyła podkoszulek, który w nocy wyciągnął dla niej James i po cichu zaczęła zbierać swoje ubrania. A potem wyszła z pokoju, domykając za sobą drzwi.

Otworzył powoli oczy, przeciągnął się i jęknął. Był świadom, że obudzi się z kacem, zupełnie jednak nie rozumiał, dlaczego boli go każdy cal ciała. Przez chwilę leżał nieruchomo próbując sobie przypomnieć co takiego właściwie stało się w nocy. Przez jego pamięć przewijały się niewyraźne obrazy poprzedniej nocy. A potem nagle sobie przypomniał: Lily.
Usiadł gwałtownie na łóżku i rozejrzał się po pokoju. Był sam, po Evans nie było nawet śladu.
- Dziwne masz sny… - powiedział do siebie zachrypniętym głosem. Mimo wszystko, z niezrozumiałych dla siebie powodów, poczuł zawód.
Prawda, Lily była zamkniętym tematem w jego życiu. Przynajmniej powtarzał sobie to każdego dnia tak uporczywie,  że uwierzyli w to wszyscy jego przyjaciele. Rozsądek podpowiadał więc, by cieszyć się, że to tylko sen. James z jakiegoś powodu się nie cieszył.
Podniósł się, szukając wzrokiem swoich ubrań. Znalazł je na krześle przy łóżku, złożone w kostkę. A na nich leżał zwinięty kawałek pergaminu.
Przepraszam za wszystko. Lily.
Przeklął pod nosem.

- Oh, cześć – wymamrotała Allie wchodząc do kuchni. – Masz wodę?
James wskazał ręką na lodówkę i wrócił do wyglądania przez okno.
- Gdzie Syriusz? – spytała Allie, kiedy zaspokoiła już pragnienie i usiadła obok przyjaciela.
- Ostatnio jak go widziałem, spał na podłodze w salonie.
- A Lily? Nie wróciła na wesele, nie wiem…
- Ja też nie wiem – przerwał jej szorstko James, wstając od stołu. Allie spojrzała na niego podejrzliwie. Czując na sobie jej badający wzrok, westchnął i oznajmił. – Chyba w nocy, nie wiem, poszedłem spać… zaraz jak przyszliśmy.
- Jesteś zły – zauważyła cicho dziewczyna, odgarniając włosy na szyję. – Co się dzieje? Zwykle jak masz kaca jesteś ledwie żywy, ale nie szorstki.
- Wydaje ci się.
- Nie, nie wydaje… O co chodzi? Czy… - zawahała się przez chwilę a potem wyrzuciła z siebie na wydechu. – Lily zrobiła coś… To przez Lily?
- Świat nie kręci się w około Lily. – powiedział zdecydowanie zbyt niegrzecznie James. – Nie rozmawiałem z nią, przecież mówię.
- Okej, wierzę ci… A co z Camile? Widziałam, że wyszła wcześniej…
- Nie ważne. Pójdę się położyć, źle się jeszcze czuję – przerwał jej zirytowany i odwrócił się do drzwi. Zawahał się przez chwilę i rzucił przez ramię. – Przepraszam, nie mam nastroju na rozmowy.
Wyszedł nim powiedziała cokolwiek.

- Hugh! Hugh!!
Ledwo go dogoniła. Chłopak zatrzymał się z wyraźną niechęcią i spojrzał na Lily surowo. Skuliła się w sobie.
- Przepraszam – powiedziała od razu – nawet nie wiesz, jak mi przykro….
- Nic się nie stało – przerwał jej chłodno, wciskając ręce głęboko w kieszenie kurtki. – Zostawiłaś mnie tylko na weselu twoich przyjaciół.
- Przepraszam, nie wiem co się stało, po prostu… oh – zirytowała się. – Ostatnio robię same głupoty! Przepraszam, że cię tam fatygowałam, nie musisz….
- Lily – złapał ją za rękę, powstrzymując przed odejściem. – Poczekaj.
Wskazał głową w stronę campusu. Przytaknęła i w milczeniu przeszli przez dziedziniec. Otworzył drzwi zaklęciem i przepuścił ją przodem.
- Co się dzieje? – zapytał troskliwie, kiedy usiadła na brzegu łóżka. Przysiadł się obok i spojrzał na nią, nadal ściskając jej dłonie. – Lily, chcę ci pomóc – wyszeptał, przyglądając się jej uważnie. – Powiedz mi, co się stało…
- Nic, nie powinnam tam jechać, to było głupie z mojej strony…
- Ktoś cię skrzywdził?
Lily drgnęła i podniosła szybko głowę. Głos Hugh zabrzmiał ostro, obco, jakby chciał nie należał do niego. Twarz chłopaka zmieniła się – wydłużyła i spoważniała w nienaturalny sposób.
- Nie… - powiedziała łagodnie. – Nie, nikt mnie nie skrzywdził… Naprawdę.
Przez chwilę przyglądał się jej z uwagą, a potem jego twarz złagodniała. Podniósł dłoń i delikatnie dotknął jej wierzchem policzka Lily.
- Martwiłem się – przyznał, wpatrując się w nią uporczywie. – Zniknęłaś tak nagle.
- Przepraszam, okazało się być trudniej… Było późno, nie chciałam chodzić po nocy…
- W porządku – uśmiechnął się. Lily odwzajemniła niepewnie uśmiech. Po raz pierwszy odkąd się znali, czuła się niepewnie i niezręcznie w jego obecności. Nadal trzymał jej dłoń w swojej, drugą gładził jej policzek. A potem przysunął się bliżej i musnął ustami jej usta.
To było jak zimny prysznic. Lily poderwała się na równe nogi i odskoczyła na drugi koniec pokoju. Hugh wpatrywał się w nią oszołomiony.
- Nie mogę. Nie mogę, naprawdę. Nie mogę  - wyrzuciła z siebie drżącym głosem. – Jeszcze dwa dni temu chciałam tego, chciałam jak niczego innego, ale teraz nie mogę, zrozum, nie mogę…!
- Ale… Dlaczego?
Odgarnęła włosy z czoła, czując jak ogarnia ją panika. Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego. Przygryzła wargi.
- Nie mogę angażować się w nowy związek, kiedy… Nie mogę tego zrobić… Spędziłam noc z Jamesem. Nie mogę angażować się w nowy związek, kiedy nie domknęłam sprawy poprzedniego… Posłuchaj – usiadła przy nim, obejmując obie dłonie swoimi. – Jesteś dla mnie bardzo ważny, zbyt ważny, bym mogła sobie na to pozwolić. Kiedyś już straciłam przyjaciela, bo nie miałam wystarczająco dużo odwagi by powiedzieć, że jest zbyt wcześnie, że nie jestem pewna… Nie mogę popełnić drugi raz tego błędu. Nie mogę jednej nocy spędzić z byłym chłopakiem a następnej związać się z tobą… To nie w porządku. Wobec wszystkich.
Zamrugał oszołomiony. Była pewna, że zaraz wstanie i po prostu wyjdzie. Na jego miejscu pewnie zrobiła dokładnie to samo. Czuła się podle, że w przeciągu niecałych dwóch dni, udało jej skrzywdzić dwie tak wspaniałe osoby.
- Spałaś z nim? – zapytał oszołomiony. – Mówiłaś, że to zamknięty temat… Dla was obojga.
- Bo tak sądziłam – wyszeptała, unikając jego spojrzenia. – Bo tak pewnie jest. Tylko… Nie wiem, co sobie myślałam... Nigdy nie było mi tak głupio.
Hugh przyglądał się jej, wyraźnie bijąc się z myślami. Powoli wyswobodził dłonie z jej uścisku, wstał i zrobił dziwny gest w jej stronę, by zaraz potem znowu usiąść.
- Jesteś niesamowitą osobą – wymamrotał, drapiąc się po brodzie.
- Dasz mi trochę czasu? – spytała cicho, przyglądając mu się z uwagą. – Nie chcę stracić twojej przyjaźni… Nie chcę stracić ciebie.
Wahał się przez chwilę, a potem kiwnął głową  i uśmiechnął się krzywo.
- Ale nigdy więcej się dla ciebie nie wystroję.

Część I :D - kliknij tutaj 

Obserwatorzy

Całkowita liczba wyświetleń stron