Mecze były jednym z najważniejszych wydarzeń na który
czekali mieszkańcy szkoły. Nie tylko uczniowie, ale również nauczyciele byli
zagorzałymi fanami, toteż gdy nadszedł marzec wszyscy z utęsknieniem wpatrywali
się w kalendarze nie mogąc się doczekać pierwszego w tym roku meczu, w którym
mieli się zmierzyć Gryfoni z Puchonami.
W szatni wrzało, kiedy do środka wkroczył raźno kapitan
Russel Hawking.
- Drużyno, mamy szczęście – oznajmił i zapadła cisza. –
Obrońca Puchonów wczoraj nabawił się poważnej kontuzji i dziś nie zagra.
- Wystawią rezerwowego?
- Nie mają rezerwowego – powiedział z satysfakcją. –
Wystawiają jakąś siódmoklasistkę której w życiu nie widziałem na oczy.
- Nieprzećwiczony obrońca? – zapytał James. – I to
dziewczyna?
- Po co w ogóle wychodzić na boisko? – spytał drugi
ścigający, Richard Sweets.
- To będzie bułka z masłem – ucieszył się pałkarz. Reszta
drużyny przytaknęła mu ochoto.
- Panowie, spokojnie – zawołał Russel, który też z trudem
powstrzymywał zadowolenie. – To nasza wielka szansa. Jeśli wygramy mecz dużą
przewagą punktową…
- Tak, wiemy – przerwał mu James. – Wtedy ugruntujemy naszą
przewagę na przodzie tabeli. Nie martw się, Russ. Wiemy co robić.
- W takim razie, drużyno, chodźmy wygrać ten mecz!
- Witam was wszystkich na meczu Gryffindor-Hufflepuff! Dwie
znakomite drużyny, mówi się, że od lat nie byli w tak dobrej formie i
najprawdopodobniej długo już tacy nie będą! Na murawę wychodzą Puchoni w nieco
nieco osłabionym składzie. Podczas wczorajszego treningu Malcolm McNuc doznał
poważnej kontuzji a na jego miejsce kapitan wystawił … A niech mnie,
dziewczynę!
- Ashely Sparkles – wysyczała obok Minerwa McGonagall.
- Dziękuję, pani profesor! Jak krążą pogłoski, zwerbowana
dziś rano nowa obrońca nie miała jeszcze szans zabłysnąć na meczu i w grze z
drużyną i była jedyną kandydatką, która się zgłosiła… Powodzenia, Iskierko*
bowiem oto wychodzi drużyna Gryfonów! Panowie, pamiętajcie proszę o nikłych
rozmiarach przeciwniczki… No, ale ruszyli!
James zerknął ukradkiem na krążącą w około pętli dziewczynę,
która wydawała się tak drobna, że byle podmuch mógłby zmieść ją z miotły. Blond
włosy powiewały jej w kucyku na czubku głowy a kiedy ich spojrzenia się
spotkały, posłała mu niepewny uśmiech.
- Nie ciskajcie zbyt mocno – ostrzegł ich Russel, a James
pokiwał głową. – To dzieciak. Nie chcemy jej uszkodzić.
- Się wie – zasalutował mu James i wymienił ukradkowe
spojrzenia z dwójką pozostałych ścigających, zgadzając się z nimi w milczeniu.
Zapowiadał się najłatwiejszy mecz do wygrania w historii ich drużyny, a może
nawet całej szkoły.
(dziesięć minut później)
- … Puchoni mają kafla, Richards podaje to Quineby… Aj,
utracili kafla, Potter podaje to Sweets, Sweets do Pottera, strzela… Zaraz
będzie pierwszy… OBRONIŁA! To się nazywa szczęście nowicjusza!
James zmarszczył brwi i zerknął na Sparkles, która zgrabnie
odrzuciła kafla. Chociaż nadzwyczaj mała, okazała się być dość zwinna i bez
większego trudu obroniła ten dość prosty strzał. Postanawiając, że kolejny
będzie silniejszy, rzucił się w wir gry.
(dwadzieścia minut później)
- Trafił! Trzydzieści do zera dla Puchonów! Coś takiego,
wydaje się że Iskiereczka naprawdę ma w sobie jakiś błysk, jak dotąd nie
przepuściła żadnego strzału a trzeba pamiętać, że Gryfoni mają w swojej
drużynie trzech znakomitych ścigających! Ich niepowodzenia ewidentnie
rozpraszają resztę drużyny bo oto… Potter znów będzie strzelać, wyraźnie zaciął
się, by strzelić naszej bohaterce gola i… Znowu obroniła, oj James masz dziś
zły dzień i… Coś takiego, pokazała mu język!
(pół godziny później)
- Mija pierwsza
godzina meczu a emocje sięgają zenitu.
Kapitan drużyny Gryfonów poprosił o chwilę czasu dla drużyny, która
nadal nie zdobyła żadnego punktu pomimo iż...
- Oh, niech on się zamknie – mruknął Russel. – Dobra, posłuchajcie,
przyznaję, nie doceniliśmy przeciwnika…
- Na pewno nam ją podstawili – powiedział ze złością
Richard. – Jestem pewny, że McNucowi nic nie jest.
- To nie jest istotne – wtrącił się Russel z trudem panując
nad złością. – Fakty są takie, że jest lepsza niż się spodziewaliśmy, ale nie
jest niepokonana. Chłopaki, pełna mobilizacja sił – powiedział do ścigających.
– Nadal możemy wygrać ten mecz, mają tylko pięćdziesiąt punktów przewagi.
Trzeci ścigający, zawsze cichutki i sympatyczny Alex wyraził
się o obrońcy w bardzo nieelegancki sposób. Nikt jednak nie zwrócił na to
uwagi.
- Dobra, chłopaki – rzucił ostro Russel. – Pokażcie na co
nas stać. Zwalcie ją z miotły jeśli trzeba, do boju drużyno!
- Dwieście czterdzieści
do zera! ZERA!!!!
James krążył nerwowo po dormitorium. Przyjaciele skulili się
razem na łóżku Syriusza i z rozbawieniem obserwowali przyjaciela, który od powrotu z boiska
powtarzał w kółko tą samą farsę.
- Dwieście… Ona weszła pierwszy raz na boisko, to nie
możliwe…
- Jest po prostu… szczęściarą – zakończyła szybko Lily
widząc spojrzenie Jamesa i postanawiając nie użyć słowa „dobra.” – szczęście
nowicjusza jestem pewna, że w kolejny mecz przegrają…
- Co nie zmienia faktu, że będziemy mieć szczęście jeśli
będziemy trzeci w tabeli!
- Jeśli przegrają dużą różnicą ze Ślizgonami, jest szansa –
zauważył rzeczowo Remus. - Daj spokój,
nasza drużyna w połowie składa się z piąto i siódmoklasistów, przez ostatnie
trzy tygodnie nie wiedzieliście jak się nazywacie! Wygarnie meczu w takich okolicznościach
jest trudne…
- Właśnie – powiedziała Allie – nie łam się, to… - chciała
powiedzieć „tylko mecz” ale szybko wyobraziła sobie jego reakcję, więc dodała –
nie wasza wina. Wszystkich oszukała, wygląda strasznie niegroźnie…
- Skądś ją znam… - wymamrotał Syriusz, usilnie próbując
przypomnieć sobie jej nazwisko, które od czasu meczu wypadło mu z głowy.
- Nie jestem zdziwiona – powiedziała krótko Lily.
- Nie mam pamięci do nazwisk – usprawiedliwił się Syriusz.
Odpowiedź Lily zagłuszyła Allie.
- To po prostu nie był wasz dzień – wtrąciła szybko pewna,
że jeśli ktoś im nie przerwie wywołają kolejną awanturę. –Puchoni wszystkich
nabrali, ta dziewczyna naprawdę wyglądała na taką, którą zwali z miotły
mocniejsze uderzenie.
- Nie ma co tego przeżywać – powiedział spokojnie Syriusz. –
Nadrobicie punkty przy kolejnym meczu i wrócicie na miejsce w tabeli, Krukoni
są słabi. Wyluzuj, możemy przemycić butelkę Ognistej i…
- Nie mam ochoty – mruknął James.
- To może pójdziemy na spacer? Przy dobrym układzie trafimy
na Smark…
- Ej! – krzyknęła z oburzeniem Lily, a James, który nieco
się ożywił opadł zrezygnowany na łóżko. – Bez takich!
- Próbuję pomóc, Evans. Nie pomagasz – warknął Syriusz. Lily
przewróciła oczami.
- Przegrany mecz nie jest powodem, żeby męczyć innym –
powiedziała ostro Lily.
- Każdy powód jest dobry, żeby męczyć Snape’a. Próbuję
przyjacielowi poprawić humor i jak na razie mam więcej pomysłów jak ty więc…
- To bez sensu – wtrącił Remus. Lily spojrzała na niego
pytająco.
- A to dlaczego?
- Bo Rogacz wyszedł.
Lily rozejrzała się po dormitorium i westchnęła ciężko.
- Brawo – rzuciła z przekąsem Syriuszowi i wstała. – Idę go
poszukać.
Znalazła go na wieży Astronomicznej.
- Będziesz skakać? – spytała łagodnie. – Jeśli tak to bardzo
nie uprzejme, że się nie pożegnałeś. No chyba, że w dormitorium czeka na mnie
pożegnalny list, wtedy nie krępuj się…
Cień uśmiechu wstąpił na usta chłopaka.
- Listów jeszcze nie napisałem – przyznał. – Na razie tylko
się zastanawiam nad ich treścią.
- No wiesz… - Lily podeszła bliżej i usiadła po przeciwnej
stronie chłopaka. – Powinieneś napisać, że twój honor nieuleczalnie został
zhańbiony, i nic już nie zmyje tej porażki a ty nie jesteś w stanie dłużej
sobie z tym radzić i chociaż niewątpliwie jestem promykiem twojej egzystencji
to za mało w obliczu twej prawdziwej i jedynej miłości jaką jest ta brutalna
gra o niezrozumiałych dla mnie zasadach…
- Mógłbym wspomnieć chyba coś o wielkiej pasji – podsunął
rozbawiony James. – Ale muszę cię rozczarować, moim promykiem jest Łapa.
- On? No wiesz… - prychnęła. – Masz fatalny gust.
- Niektórzy tak uważają – zgodził się James. Podniósł się i
usiadł obok Lily. – Ale mam to w nosie.
- To dobrze – powiedziała, przytulając się bliżej. – Czyli
nie będziesz skakać?
- Chyba nie – stwierdził po chwili namysłu James. – Jak wy
byście sobie beze mnie poradzili?
- Świat by się zawalił – odpowiedziała z powagą Lily. – I jeśli o mnie idzie, przegrany mecz to głupi
powód żeby skakać…
- No wiesz? – James spojrzał na nią z oburzeniem. – Człowiek
myśli sobie, że wie z kim jest a tu wychodzi takie coś… Czarno widzę naszą
przyszłość we dwoje, naprawdę.
Lily zachichotała.
- Dobrze, cofam to – poddała się. – To najlepszy pomysł pod
słońcem… Wiesz, nawet Krukoni byli zdziwieni – dodała po chwili ciszy. – Siedzieli
obok nas. Wystawili ją żeby nie oddać meczu walkowerem. Trafił wam się cholerny
Muhammad Ali Quidditcha.
- Kto?
Lily wyprostowała się.
- Muhammad Ali. Bokser? I ty mówisz, że lubisz sport? –
prychnęła. – Teraz to ja zastanawiam się nad przyszłością naszego związku…
- Nie mam pojęcia o czym mówisz – powiedział James z
rozbawieniem.
- Janis Joplin i The Animals też nie znasz – wtrąciła z
urazą Lily. – Ja znam wszystkie utwory Piekielnych Goblinów.
- Nienawidzisz ich – przypomniał James. Lily oparła się o
murek.
- Ale znam – podsumowała z rozbawieniem.
- I ty uważasz, że Quidditch jest brutalny i pozbawiony
sensu? – James spojrzał na Lily z oburzeniem. – To szlachetna gra…
- Boks też jest szlachetną grą – powiedziała z oburzeniem
Lily.
- Pozwól, że się upewnię – odezwał się Syriusz, który
przysłuchiwał się ich rozmowie od dłuższego czasu. Następnego ranka James
przypominał sobie o dziwnym sporcie mugolskim i postanowił zaczerpnąć więcej
informacji na ten temat, żeby, jak uznał, „pogłębić pasje swojej ukochane i móc
je skrytykować”.
- O mało z nim nie zerwałaś za podwieszenie Smarka do sufitu
za gatki, ale dla rozrywki oglądasz jak dwóch facetów leje się po mordach?
- To… To co innego – powiedziała Lily, rzucając ostre
spojrzenie w kierunki Allie, która próbowała się nie roześmiać. – Oni to robią
z zasadami!
- My też mamy zasady! – zaprotestowali chóralnie James i
Syriusz.
- Żadnych zasad? – spytała z przekąsem Lily.
- Niepisane – dodał James. – Żadnych zaklęć w krok…
- … ten, który atakuje pierwszy musi dać temu drugiemu
szansę się odegrać nim całkowicie go powali – wyliczył Syriusz.
- Tej zasady nie zawsze się trzymamy – przyznał Remus znad
książki.
- Prawda, nie zawsze – zgodził się James. – To zależy od
sytuacji.
- Nie wieszamy w przypadku luźnej bielizny – podsunął
Syriusz.
- Z tym też nie zawsze wychodzi – dodał James. – Ale trudno
oczekiwać, że w tym zamieszaniu ktoś będzie o to pytać…
- Mamy przydzielony zasób niecenzurowanego słownictwa –
kontynuował niewzruszenie Syriusz. – I nie atakujemy chorych. Kwestia higieny i
bezpieczeństwa.
- W sumie tak teraz sobie myślę, że nigdy nie wspomnieliśmy
o tych zasadach Smarkerusowi – powiedział w zamyśleniu James.
- To by wiele wyjaśniało… - mruknął Remus.
- Do końca szkoły zostało kilka miesięcy, nigdy nie jest za
późno – wzruszył ramionami James. – Musisz przyznać, że boks to dziwny sport.
Równie dziwny jak to co całe rugby.
- To, że nie rozumiesz zasad nie oznacza, że to dziwny sport
– wytknęła mu Lily. – Tylko że go nie rozumiesz.
- Nie rozumiem zasad bo są głupie – zaperzył się James. – I nie wmówisz mi, że Quidditch jest bardziej
brutalny.
- Właśnie, że…
- Widziałem jak pięciu zawodników prawie zgniotło tego
biedaka – zaprotestował James z takim przejęciem, że Syriusz parsknął śmiechem
w swój puchar z sokiem. Lily posłała mu pełne krytyki spojrzenie a potem siląc
się na powagę, zwróciła do Jamesa.
- To tylko wyglądało tak groźnie – oznajmiła wzniośle,
żałując bardzo, że w wakacje zabrała go na mecz lokalnych drużyn rugby. James
nie mógł pojąć zasad, które próbowała objaśnić mu Lily, a samą grę nazwał brutalnie
bezsensowną. To wywołało między nimi konflikt, który wracał jak bumerang przy
każdym meczu.
- Czy to naprawdę ważne? – wtrąciła Allie.
- Tak! – odpowiedzieli równocześnie.
- Dobrze chociaż, że w tym się zgadzają – mruknął Remus. – I
przynajmniej na chwilę zapomniał o przegranym meczu.
Chociaż Lily udało się odwrócić uwagę Jamesa od porażki, z
resztą szkoły nie poszło tak łatwo i przez kilka kolejnych dni nie było osoby,
która chociaż raz dziennie nie wspomniałaby o karkołomnej porażce Gryffindoru.
- Jestem pewien, że ona mnie nienawidzi – oznajmił któregoś
dnia James, kiedy wyszli z klasy transmutacji. – Naprawdę.
- Nie nienawidzi cię – powiedział bez przekonania Remus. –
Po prostu nienawidzi jak się obijasz partolisz i zaklęcia...
- Nienawidzi go za mecz – wtrącił ze śmiechem Syriusz i
pochylił się, kiedy James zamachnął się na niego książką. – Ale szlaban
dostaliśmy za obijanie i zaklęcie –
dodał.
- Jeśli tak dodajesz otuchy przyjacielowi, to musisz jeszcze
poćwiczyć – stwierdził naburmuszony James.
- Jestem mistrzem dodawania otuchy! – Syriusz zatrzymał się gwałtownie.
James i Remus obejrzeli się na niego z minami mówiącymi, że
szczerze wątpią w umiejętności przyjaciela. Black przewrócił oczami.
- Dobra, niech będzie – powiedział Syriusz. – Patrz i ucz
się jak to się robi – dodał do Remusa z powagą.
Odetchnął głęboko, podszedł do Jamesa, położył mu dłoń na
ramieniu, przechylił głowę lekko w bok i zaczął łagodnym, niskim głosem wywód.
- Wiem, że to może wydawać ci się niezrozumiałe w tej chwili,
że czujesz się odrzucony, niezrozumiały przez świat, ale musisz wiedzieć, że to
nie jest twoja wina. Zrobiłeś wszystko tak, jak trzeba, ale wszechświat chciał
inaczej i…
- Czy ty ze mną zrywasz? – zapytał nagle James, któremu udało
się wyrwać z osłupienia. Syriusz spojrzał na niego zaskoczony, zamrugał kilka
razy.
- Skąd ci to przyszło to głowy?
- Ćwiczysz tą mowę przed lustrem wieczorami – wtrącił rozbawiony
Remus. Syriusz zabrał rękę z ramienia przyjaciela.
- Zrywasz ze mną? – powtórzył James grobowym głosem. – Tak
po prostu mnie zostawiasz? A ja… A ja oddałem ci moją ostatnią butelkę Whisky! –
krzyknął na cały korytarz.
- Dobra, należało mi się – mruknął Syriusz, kiedy kilkoro przechodzących
obok uczniów roześmiało się. Wokół nich zebrał się mały tłumek gapiów. Remus
wycofał się pod ścianę, zaśmiewając do łez. – Wygrałeś, Rogaczu.
- Myślisz, że to wystarczy? – kontynuował James dramatycznym
głosem. – Tyle lat razem i co za to
dostaję w zamian? Pusty barek i bałagan w dormitorium. I czym ja teraz mam
zapić smutki po tym rozstaniu skoro wszystko ci oddałem? Będę musiał…
- Będzie pan musiał co zrobić, Potter?
James zamarł w pół słowa a potem powoli obrócił się i stanął
twarzą w twarz z rozbawioną profesor McGonagall, która przyglądała się mu od
jakiegoś czasu wśród tłumku gapiów.
- …zostać abstynentem – dokończył gładko James, próbując z całych
sił nie okazywać, jak bardzo zdenerwowany się nagle zrobił. McGonagall uniosła wysoko
brwi.
- Doprawdy, Potter? Bo odnoszę wrażenie, że to zdanie miało
się zupełnie inaczej skończyć.
- Pani profesor, pani nas dobrze zna, przecież pani wie, że
my jesteśmy uosobieniem cnót – powiedział James. – My byśmy nigdy nie odważyli się złamać szkolnego
regulaminu, nawet przez myśl nam nie przeszło, żeby próbować przemycić do
szkoły kilka butelek Ognistej Whisky…
- Rogaczu, nie tędy droga – wtrącił cicho Remus, który nagle
znalazł się obok przyjaciela.
- Robię co w mojej mocy – wymamrotał James i spojrzał na profesor
McGonagall, która chociaż nadal wydawała się być rozbawiona, posyłała im
spojrzenie, którego nauczyli się unikać jeszcze w pierwszej klasie. – Szlaban?
- Cieszę się, że rozumiemy się bez słów, Potter.
- Ja mniej się cieszę – mruknął James, kiedy nauczycielka
oddaliła się. – Mówiłem was, że mnie nienawidzi.
- Nie chcę psuć ci bardziej humoru, ale to twoje najmniejsze
zmartwienie w tej chwili – powiedział Remus. – Musisz powiedzieć Lily, że zarobiłeś
dwa szlabany w ciągu dwudziestu minut.
- To nie jest mój dobry tydzień… Gdzie idziesz? – spytał, kiedy
zauważył jak Syriusz oddala się szybko.
- Zapomniałem o czymś, widzimy się później – rzucił krótko,
nawet się nie odwracając. James zmarszczył brwi i spojrzał na Remusa.
- A jego co ugryzło?
***
Wiem, że krótko. Wiem, że słabo. Wiem, że pełno błędów. Wiem, że zdania nie zaczyna się od ale, ale... Rozdział niemal w całości jest napisany na świeżo, a to cud biorąc pod uwagę fakt, kiedy ostatni raz cokolwiek napisałam.